10 lutego 2016

ZAPRASZAM

HEJ! :)

A więc to dla was piszę? Ależ mi miło! Naprawdę się cieszę! 

Właśnie rozpoczął się czas dodawania mojego pierwszego dłuższego opowiadania. Na stronie "JUŻ WKRÓTCE" mogliście poznać zwiastuny, oraz zapoznać się z małym opisem historii. Co pewien czas... Na stronce "Mała" pojawiać się będzie kolejny rozdział.
 Mam nadzieję, że ta historia zaciekawi was i zostawicie po sobie ślad w komentarzach, a także obdarzycie mnie swoją obecnością na blogu. Poniżej kawałeczek na zachętę! 
Pozdrawiam was kochanie
Rosseved.



"Ciepły, letni powiew wiatru rozwiał moje włosy.
Piach rozgrzany promieniami słonecznymi delikatnie przylegał do mojej skóry. Leżąc na plaży czułam się jak w niebie.
-O czym myślisz? - Usłyszałam cichy głos przy uchu.
Wojtek był tym chłopakiem, z którym spędzałam każdy dzień.
-O tobie... - Wyszeptałam z wciąż zamkniętymi oczami.
Zamruczał przy moim policzku.
Wczoraj był ostatni dzień szkoły. Egzaminy. Wydawało mi się, że poszło mi dość dobrze. Nigdy nie miałam problemu z nauką a nawet ją lubiłam. Każdą wolną chwilę poświęcałam czytaniu książek, szukaniu nowych informacji, ale ojciec zabraniał mi jednego... Słuchania wiadomości. Mówił, że nie mogę zadręczać się tym co dzieje się daleko od nas.
-Wojna nie zajdzie tak daleko, nasze oddziały odeprą atak. Polska jest silna i poradzi sobie zarazem z Niemcami jak i Rosjanami. - Powtarzał.
Słuchałam jego rad. Nie wnikałam czy tak jest naprawdę, aż do tego dnia...
Do dnia kiedy z moim ukochanym poszłam na plaże. Opuściliśmy miasteczko. Byliśmy kilka kilometrów od zabudowań.
Kochałam go, mój Wojtuś zrobił by dla mnie wszystko. Moi rodzice go lubili. Co innego, że był synem serdecznego przyjaciela mojego ojca a zarazem słynnego na cały kraj chirurga. Mieszkali niedaleko od nas w dużym murowanym domu, byli bogaci, ale dla mnie nie było to ważne.
Jutro moja mama wyprawia coroczny bal. To chyba mój ulubiony rodzinny zwyczaj. Przyjadą wszystkie znane osobistości... Lekarze, naukowcy, wykładowcy z uniwersytetów... W końcu poznam doktora Henrika. Uwielbiam jego książkę o rozwoju genetyki. Jego badania uświadomiły mi, jak bardzo podobna jestem do moich rodziców. Suknia czeka już na mnie w szafie, jest cała seledynowa, wyszywana kamieniami... Ach. Będą walce sprzed lat. Będzie bal. I będzie też on...
Dzień na plaży wydawał mi się zawsze jednym z najlepszych wspomnień, wydawał się... Później wszystko się zmieniło.
Rozmawialiśmy, kąpaliśmy się... Rozkoszowaliśmy słońcem i sobą, ale sielanka nie trwała długo. Obietnice ojca pękły, gdy zobaczyłam wojskowe samochody jadące przez most.
Przerażona biegłam do miasta... Bałam się, że nie znajdę tam już niczego co kocham.
Ani domu...
Ani rodziców...
Ani siostry.
Na szczęście rodzice czekali. Spojrzeli na mnie z lękiem, najwidoczniej bali się tak samo jak ja. Moja siostra zbiegła po schodach na dół z dwoma dużymi walizkami.
-Janka! Gdzie ty byłaś!? - Krzyknęła.
Była ode mnie starsza o całe pięć lat.
-Co się dzieje? Tato przecież mówiłeś...
-Przepraszam... Myślałem, że tutaj nigdy... Myślałem, że tutaj będziecie bezpieczne.
Nic już nie rozumiałam.
-Mamo? - Spojrzałam na jej ściągniętą ze strachu twarz.
-Kasia się tobą zajmie... Musicie jechać do cioci Broni na wieś.
-Ale... - Chciałam zaprotestować.
Ojciec spojrzał na mnie gniewnie, lecz z miłością. Zawsze byłam dla niego małą córeczką.
Siostra chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć do drzwi. Nie wiedziałam co robić. Chciałam wrócić do mojego domu... Nie mogłam zostawić rodziców, ale ona mocno mnie trzymała. Wtedy widziałam ich ostatni raz. Po raz ostatni patrzyłam na te twarze... Na najukochańsze na całym świecie twarze.
Przed domem stało dwóch żołnierzy w Polskich mundurach. Przez ramię każdego przewieszona była broń. W ich jasnych oczach ani na moment nie błysnął strach, który ja czułam całym ciałem. Jeden z nich miał włosy jasne, niemal blado złote, drugi zaś ciemne jak noc. Na czapce przypięty orzełek... Tak, pamiętam to najlepiej.
Nie wzięli naszych rzeczy. Szybkim krokiem ruszyli do przodu. Ulice miasteczka były puste, jakby wszyscy zamarli w wyczekiwaniu na dalsze wydarzenia. Dopiero gdy doszliśmy na stacje zrozumiałam. Każdy kogo znałam zarówno profesor Trzebiński z żoną jak i stary Houbiński z fabryki na Pieniężnej, Lilka Piot, Katarzyna Nowicka, Pan piotr Laskowski z dziećmi przywieszonymi za ręce. Urszula Angorowicz załadowana torbami na piersi trzymająca niemowlę. Wszyscy byli inni a zarazem w tej sytuacji tac sami. Bali się...
Grzegorz Trobla, który właśnie błagał konduktora o wpuszczenie go do pociągu spojrzał na nas i rzucił się ku nam.
-Pomóżcie... Proszę pomóżcie.
Kasia wciąż trzymała mnie najmocniej jak potrafiła.
Blondyn, będący nam jako ochroną zapewnioną przez ojca, odepchnął mężczyznę.
-Mam małe dzieci... Pomóżcie.
Patrzył na mnie załzawiony... Przerażony... Blady ze strachu. A ja? Nie mogłam nic zrobić.
Drugi z żołnierzy chwycił mnie i wsadził do pociągu. Po chwili wsiadła też moja siostra.
-Odjazd! - Krzyknął i odwracając się do tłumu zdjął z ramienia karabin.
Głuchy zgrzyt zatrzaskujących się wagonów słyszałam zawsze gdy próbowałam zamknąć oczy, ale to nie było najgorsze. Kiedy już nic nie widziałam usłyszałam strzały, głośny huk... Krzyki... U góry nad naszymi głowami było okienko dwoje ludzi wspięło się na tę wysokość z wyciągniętymi rękoma.
-Pomóżcie nam! - Krzyknął jeden gdy wciągał do wagonu małe dziecko.
Zapłakane przytuliło się do jego piersi.
Mimo lata, w pociągu panował okropny chłód, wiatr wpadał do środka przez wolne miejsca pomiędzy deskami. Drżałam...
Było trudno..."

JEDEN DZIEŃ

Dla matki ten mały człowiek, na którego spogląda wciągając powietrze do płuc, jest najważniejszym sercem jakie bije.


Nie miałam ochoty nigdzie jechać, ale musiałam, przecież obiecałam... Tak, obiecałam to babci i dziadkowi... Powiedziałam, że spróbuję odpocząć. Teraz trzeba było jakoś to wykonać. 
Nigdy nie lubiłam odpoczywać, zawsze pragnęłam spełnić marzenia a do tego trzeba było dotrzeć wyłącznie ciężką pracą. Każdego dnia, jedyne na co miałam czas to nauka. Tylko tyle było ważne. Uczyć się i uczyć! Gdy miałam osiem lat zrozumiałam, że dzięki temu będę szczęśliwa i tak się stało... 
Białe chmurki bujały nisko nad ziemią. Czułam, że ten jeden dzień może być bardziej męczący niż jakikolwiek inny. Odpocząć... Jak to jest? Szum oceanu pieścił moje uszy, zagłębiałam się w tej ciszy... 
-Co podać? - Spytał młody kelner podchodząc do mojego stolika.
Westchnęłam unosząc kartę. 
-Poproszę duże mohito.
Alkohol był tym co potrafiło zawsze uciszyć niepotrzebne myśli. 
Przyglądałam się parze siedzącej naprzeciwko mnie. Kobieta miała piękne ciemne włosy opływające całą twarz, była piękna. Uśmiechała się szczęśliwie, patrząc na swojego partnera. On zaś z tajemniczym błyskiem w oku trzymał jej dłoń. Szepnął jej coś na ucho a ona uniesiona radością krzyknęła - TAK. Mężczyzna ukląkł przy krześle i wyjął z kieszeni spodni pudełeczko. Dziewczyna podała mu dłoń, a on całując ją, nałożył piękny pierścionek na serdeczny palec. 
Ludzie w restauracji zaczęli klaskać. Pary, które widziały oświadczyny teraz zachwycały się i oddawały sobie pocałunki. 
Czy to jest szczęście? Miłość... Mężczyzna, dla którego chcesz wrócić do domu? No właśnie... Dom. 
Powiew wiatru rozwiał moje blond włosy. Poczułam zapach pieczonego ciasta wypływający z kuchni.
Gdy byłam mała i przeżywałam najgorsze koszmary, teraz już prawie tego nie pamiętam, marzyłam, żeby poczuć zapach takiego ciasta... Marzyłam, żeby mój dom był taki jak wszystkie inne... Mama... Tata... 
Wibracje torebki wyrwały mnie z myśli. Wyjęłam smartfona i z drwiną szepnęłam do siebie: 
O wilku mowa – Szepnęłam do siebie, ale po chwili uniosłam go do ucha. - Słucham. 
-Hej córa!
Mój ojciec... Jedna z tych osób, które zawsze przypominały sobie o mnie w nieodpowiednim momencie, jakby czuły, że akurat teraz potrzebuje ich najmniej. 
-Dawno cię nie widziałem kiedy przyjedziesz? - Jego głos był wesoły i pełen radości.
-Na uroczystość. - Powiedziałam. 
Tak bardzo nie chciałam tam jechać... Znów roztrzepywać stare rany. W dodatku moi dziadkowie usilnie twierdzili, że mam chłopaka i powinnam się z nim tam pojawić. 
Cudownie. Mam nadzieję, że mnie odwiedzisz, mam do ciebie sprawę.
Pewnie znowu potrzebował pieniędzy. 
-Dobrze tato. - Wypowiadałam to z niechęcią.
Nigdy nie był dla mnie kimś takim... Nie był taki jak ojcowie moich koleżanek. On pamiętał o mnie tylko dwa razy w miesiącu... Dwa razy przyjeżdżał i udawał, że jestem ważna. Chociaż i tak nie raz zapomniał. Nie było go na moich osiemnastych urodzinach... Nie było go na rozdaniu świadectw na koniec roku... Nie było go w żadnym ważnym momencie. 
-To pa córciu. - Pożegnał się a ja automatycznie rozłączyłam rozmowę.
Nie chcę się z nim widzieć. 
Wyciągnęłam łyk drinka i zatopiłam się w jego smaku. Kiedyś piłam o wiele więcej, potrafiłam każdy smutek topić w alkoholu, ale później to przestało pomagać... 
Wstałam od stolika i z chęcią ucieczki z tego miejsca szybkim krokiem ruszyłam na parking. Mój czarny jepp stał na samym końcu. Gdy w końcu znalazłam się w środku poczułam, że jestem w mojej bezpiecznej przestrzeni, gdzie nikt nie może mnie dosięgnąć. 
Odpaliłam i powolnie wycofałam. 
Spojrzałam na zegarek, trochę krótko trwał ten mój wypoczynek. 
Oderwałam się od fotela i prawie uderzyłam głową w kierownicę. 
-Co do cholery! - Krzyknęłam przerażona.
Stłuczka... Chyba najgorsze co mogło mi się przytrafić. Wpadłam w szła. Ręką uderzyłam w kierownicę... Długą sztywno złapałam siedzenie. Strach był tak obezwładniający... 
-Proszę panią!
Czułam jakby coś zgniatało mi płuca...
Facet otworzył moje drzwi i wyciągnął mnie z pojazdu. Posadził mnie przy kole, tak że opierałam się plecami... Próbowałam się skupić żeby równo oddychać. 
Spojrzałam w jego oczy...
Były takie niebieskie...
I wtedy mnie coś uderzyło, zamknęłam oczy i zaczęłam unosić się nad ziemią. Widziałam piękną młodą kobietę, krzątała się w kuchni smażąc naleśniki. Śpiewała pod nosem piosenkę U2. Spojrzała na mnie i z uśmiechem powiedziała: „Kocham cię skarbie.” To było takie piękne, ale po chwili zgasło... Leżałam w szpitalnym łóżku, starsza pani trzymała mnie za rękę... To moja babcia. Była zapłakana. Smutna. - „Tak mi przykro.” - Wyszeptała. Wtedy nie rozumiałam... Byłam za mała, ale wiem jedno... Nigdy więcej nie zobaczyłam tej pięknej młodej kobiety, o niebieskich oczach. To ona była moją mamą... 
-Słyszy mnie pani!? 
Otrząsnęłam się. 
Wyostrzyłam wzrok by zobaczyć tego mężczyznę... Przytrzymywał moją twarz, żebym nie upadła. 
-Wszystko w porządku? - Spytał.
-Tak... 
Nigdy pamiętałam tego co zobaczyłam...
Prawie wcale nie pamiętałam mojej mamy, moje wspomnienia były częściej urojone ze zdjęć. Wymyślałam sobie... Ale zawsze gdy zamykałam oczy widziałam trumnę... To pamiętałam tak dobrze. Biała trumna zjeżdżająca w ciemny dół. 
-Może powinienem wezwać pogotowie?
-Nie.
Bałam się szpitali. Kojarzyły mi się z tym co przeszłam... Rehabilitacje, operacje... 
-Bardzo mi przykro to był wypadek. Zamyśliłem się... 
Niektórzy ludzie nie powinni myśleć, żeby nie powodować wypadków. 
Próbowałam sama wstać, ale przytrzymał mnie i uniósł. 
-Nazywam się Michał Brzostow.
-Maja Skrzecka.
Patrzył na mnie z niepokojem. 
Gdy obejrzeliśmy samochody zauważyła, że prawie nic się z nimi nie stało. Jedynie lakier był zarysowany. 
-Przepraszam. - Powiedział. - W zadośćuczynieniu zapraszam na kawę.
Zgodziłam się. 
Siedząc w tej samej restauracji co wcześniej, patrzyłam na stolik, przy którym tak nie dawno mężczyzna wyznał swojej ukochanej miłość. Teraz siedziała tam para staruszków. 
Uśmiechnęłam się do siebie. 
Życie toczy takie koło... 
-Na długo pani tu przyjechała? - Spytał.
-Właśnie miałam zamiar wyjechać.
Znów ten młody kelner podszedł do stolika.
-Poprosimy dwie kawy. - Powiedział do niego. Po chwili spojrzał na mnie. - Masz ochotę na coś słodkiego?
-Nie dziękuję.
-Podają tu świetną karpatkę. 
Uśmiechnęłam się. 
Skąd mógł wiedzieć, że to moje ulubione ciasto...
-Więc się skuszę.
Roześmiał się cicho.
Kelner nie czekając na dokończenie zamówienia odszedł od stolika. 
-Może po prostu mów mi Michał. - Wyciągnął w moim kierunku dłoń.
-Maja.
Wymieniliśmy spojrzenia. 
Ciepły letni wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony. 
-Co cię do nas sprowadza?
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Przecież nie mogłam powiedzieć, że pokaleczona dusza. 
Odpoczynek.
-Jak na urlop to dość szybko postanowiłaś wyjechać. 
-Nie znalazłam tu tego czego szukam.
A czego właściwie szukam?
Przecież nigdzie nie znajdę utraconej wolności serca... 
Nigdzie nie znajdę spokoju... 
-Szkoda. - Odpowiedział przyglądając się jak kelner stawia przed nami filiżanki. - Myślałem, że morze leczy każdego.
Czyta mi w myślach? 
Skąd wiedział, że potrzebowałam lekarstwa? 
-Nie potrzebuję leczenia. - Zaprotestowałam.
-Więc dlaczego twoje dłonie drżą? Oczy są przesadnie zmęczone. Mówią, że płakałaś. 
Zmarszczyłam brwi. 
Wszystko co mówił wywoływało we mnie złość, dlaczego z taką łatwością wchodzi do mojego świata. Skąd wie tak wiele... 
-Karpatka dla państwa. - Młody chłopak uśmiechnął się do mnie.
Michał dłonią przeczesał swoje ciemne włosy. 
Kolejny powiew wiatru spowodował, że cały puder z ciasta poleciał z powietrzem. Pierwszy raz widziałam coś takiego. To było niebiańskie... Piękne. Nigdy nie widziałam niczego równie nie zwykłego. 
-Masz śliczny uśmiech, powinnaś wykorzystywać go o wiele częściej.
Zawstydzona poczerwieniałam. 
-Mogę ci coś pokazać? - Spytał.
Uśmiechnęłam się, co uznał za zgodę. 
Chwycił moją dłoń, poczułam ciepło, które przeszyło całe ciało. 
Przeszliśmy przez restauracje, a ja poczułam się jak te wszystkie dziewczyny, które siedzą tu ze swoimi chłopakami. Poczułam się piękna... Poczułam się ważna... Ale przecież go nie znam! Jak ja się zachowuje... Jakbym była jakąś nastolatką... 
Puściłam go i zatrzymałam się w progu pomieszczenia, do którego wchodziliśmy. 
-Coś się stało? - Spytał.
Westchnęłam.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć. To wszystko było głupie... 
Jak w ogóle mogłam myśleć, że on mnie traktuje jakoś inaczej... Nie znam go... Jest mi obcy... -Wiem tylko jak ma na imię... 
Uniosłam twarz i chcąc powiedzieć mu, że muszę już iść ujrzałam coś niezwykłego za jego plecami. Dwóch mężczyzn przerzucało worki z mąką, w powietrzu unosił się pył, trzy kobiety stały przy kuchennym blacie. Jedna z nich wałkowała ciasto krzycząc coś do drugiej, czułam słodki zapach, taki o jakim marzyłam... Ten, który było czuć w całej restauracji. 
-O, Michał! - Krzyknęła inna.
Dlaczego go znają? Czy jest aż tak częstym gościem? 
-Witaj Małgoś. - Odpowiedział z szerokim uśmiechem.
Pociągnął mnie do pomieszczenia. Kobiety spojrzały na mnie ciepło. 
-Widzę, że przyprowadziłeś nam gościa. - Powiedziała trzecia z nich.
-Maju, poznaj Małgosie. 
Stara kobieta o siwych włosach ściętych na krótko uśmiechnęła się do mnie. 
-To Aldona.
Około czterdziestoletnia o kruczoczarnych włosach, była ubrana w różowy fartuch w kratkę, jak ze staromodnych domów. 
-I oczywiście Ula.
Ostatnia z nich stała najdalej, zdjęła fartuch, podeszła do nas i mocno przytuliła Michała. 
Miałeś nas odwiedzić już ostatnio, chyba muszę poskarżyć się twojej mamie. - Powiedziała cichym głosem jak przystało na starszą kobietę.
-Och... - Udał skruchę, ale po chwili roześmiał się głośno.
-A więc, po raz pierwszy przyprowadziłeś tu dziewczynę...
Zmierzyła mnie wzrokiem. 
-I to jeszcze jaką piękną. - Zaczęła. - Masz może ochotę na ciasto? A może lody, na dworzu jest strasznie ciepło. 
Chłopak objął ją ramieniem. 
-Jeśli pozwolisz najpierw zabiorę ją na górę.
Wszystkie moje obawy, które miałam przed chwilą, uleciały. Nie bałam się... Coś mówiło mi, że nawet jeśli miałabym się zawieść, chodź nie mam na czym bo nic nie oczekuję, potrzebowałam takiego szaleństwa... Zaufania komuś zupełnie obcemu, ale chodź spędziłam z nim nie całą godzinę czułam, że znamy się o wiele lepiej... Nie specjalnie spełnił moje marzenie... Uczucie zapachu domu... Tak niewiele... 
Ponownie wziął moją dłoń i weszliśmy po drewnianych schodach na górę. 
-Prawie się nie znamy, ale jakoś czuję w tobie kogoś bliskiego... - Zaczął. - Chciałbym cię poznać.
Nie miałam w zwyczaju mówienia o sobie. 
Jeśli ktoś mnie zbytnio poznawał odraz odsuwałam go od siebie, nie chciałam litości, współczucia. Za wiele osób w dzieciństwie mi je okazywało. W szkole, w domu. Wszędzie... 
Weszliśmy do dużego pomieszczenia. Na wszystkich ścianach były poprzyczepiane porysowane kartki. Pełno szkiców... Oparte o ściany były płótna. Jedno z nich rzuciło mi się w oczy, wodospad i dziewczyna, która nad nim stała. 
Ciekawe co musiała czuć... 
-Już wiesz czym się zajmuję...
-Nie wiem. 
Przeszliśmy do końca i wyszliśmy na balkon. Widziałam stąd całe stare miasto. 
-To restauracja mojej mamy... Ostatnio mój brat ma problemy, więc wyjechała mu pomóc, teraz to ja sprawuję opiekę nad interesem.
Mimo to czułam, że nie traktował tego jak obowiązek, lecz jak coś co naprawdę musiał kochać. Widziałam jak zwracał się do tych kobiet, traktował je jak swoją rodzinę. 
-Czasami znajduję czas, żeby tu posiedzieć... Wtedy mogę rysować. Malować... Wylać z siebie to co się nagromadziło...
-Masz talent.
-Każdy ma w sobie jakiś talent. Wystarczy go odkryć. - Uśmiechnął się patrząc w dal. - A ty? 
-Co ja? 
-Jaki masz talent?
Westchnęłam.
-Śpiewam... 
Przyjrzał mi się. 
-Musisz mieć piękny głos. Chciałbym go kiedyś usłyszeć. 
Pamiętam, że mama lubiła jak śpiewałam. Dlatego poszłam w te ślady... Wyjechałam na studia, dostałam się na korepetycje do najlepszych nauczycieli. Gdy skończyłam dostałam pracę w teatrze... Tam mogłam być sobą, będąc kimś innym...
Naszą rozmowę przerwała wibracja telefonu w kieszeni. 
Na wyświetlaczu pojawił się napis, - Babcia. 
-Tak? - Zaczęłam.
-Cześć słoneczko. Dzwonię, żeby powiedzieć ci, że uroczystość zaczyna się o 12. 
Westchnęłam. 
-Dobrze.
-Pewnie nie chcesz mi powiedzieć, kim jest ten szczęśliwiec, z którym przyjedziesz? 
-Babciu. 
-Oczywiście nie chcesz nie mów. 
Dziadkowie już ułożyli sobie moje życie, ale wiem, że chcieli dobrze. Chcieli, żebym była szczęśliwa. 
-Muszę kończyć. - Powiedziałam.
-Kocham cię skarbie. 
Schowałam telefon i utkwiłam wzrok w budynkach miasteczka.  
-Problemy? - Spytał.
-Moi dziadkowie usilnie twierdzą, że kogoś mam. 
Westchnął, chodź zauważyłam, że się uśmiechnął. 
-A masz?
-Nie... A oni chcą, żebym jutro uszczęśliwiła ich możliwością poznania mojego wybranka. Nie mogę powiedzieć im, że nikogo nie mam... Znów będą się o mnie martwić. 
Czemu mu ufam!? 
-Mogę ci pomóc?
Czy to możliwe? 
Mogłabym skłamać?
Zabrać go ze sobą i przedstawić jako mojego chłopaka? 
Och...
Uszczęśliwienie dziadków... Nie mogę sprawić by moja mama znów się śmiała, ale mogę dać jeden dzień szczęścia komuś innemu. 
-Naprawdę chcesz to zrobić? A restauracja?
-Ula sobie poradzi, a czuję, że moja pomoc bardziej przyda się tobie. 
To takie głupie.
-Nie, to chyba nie jest dobry pomysł.
-Jak uważasz... - Mówił spokojnie. - Ale jeśli chcesz możesz nam nie liczyć. 
Westchnęłam.
Jeszcze raz zaczęłam przeliczać w głowie plusy i minusy. 
Co miałam do stracenia? 
Nic...
AAA... Najchętniej wcale bym tam nie jechała, ale wiem, że to mój obowiązek, wobec mamy.
-Dobrze. Zgadzam się.
-Tak? 
Uniósł brew. 
-Tak, ale po wszystkim...
-Jeśli powiesz, że mam zniknąć... Zniknę. 
Pasowała mi taka umowa. 
Jeden dzień. 
Z samego rana zapakowaliśmy się do mojego wozu i wyruszyliśmy w drogę. Przed dwunastą byliśmy na miejscu. Nie lubiłam tego... W każdą okrągłą rocznicę odbywało się przyjęcie ku pamięci mojej mamy. Za życia musiała być taka szczęśliwa, mając tylu bliskich. 
-Jesteśmy? - Spytał.
-Tak.
Wysiedliśmy a on wchodząc w rolę złapał moją dłoń. 
-Musimy dobrze udawać.
Tak naprawdę Michał nawet nie wiedział co to za przyjęcie. Nie umiałam mu powiedzieć. Zazwyczaj mówiłam o tym z łatwością, bo byłam przyzwyczajona do pytań, ale przy nim nie potrafiłam tak. 
-Maja! - Mój dziadek od razu nas zauważył. - Witaj skarbie. 
Przytulił mnie mocno. 
Kochałam go... Mocno i bezwarunkowo, chociaż czasami układał sprawy za mnie wiem, że chciał dobrze. 
-A to ten szczęściarz. - Uśmiechnął się. - Masz w rękach prawdziwy skarb, nie skrzywdź jej.
Ruszyliśmy dalej. 
Na początku głównej sali, było pełno ludzi, wszyscy się z nami witali i ze zdziwieniem patrzyli na Michała.
Tak wiem... Nie spodziewali się tego. 
-Wnusiu! - Krzyknęła moja babcia. - O widzę, że nie przyjechałaś sama.
Udawała zaskoczoną, chodź gdyby tego nie wymagała była bym tu właśnie sama. Tak byłoby najlepiej... Ale czy dla nich też?
Przywitaliśmy się i ujrzałam zdjęcie mojej mamy stojące na samym środku. 
Była taka piękna. Ciemne włosy opływające twarz. Niebieskie oczy, jasna cera... 
Przez całe życie tęsknie...
Podeszłam tam nie odrywając wzroku i nie zwracając uwagi czy chłopak idzie za mną. 
-Kto to? - Spytał.
Tak bardzo ją kochałam. 
Chciałabym, żeby tu była...
Dlaczego musiała odejść? To przeze mnie...
Gdyby nie ja... 
Łza zakręciła mi się w oku... Chciałabym ryczeć. Leżeć już swoim łóżku wypłakując wszystko. Tylko samotność mogła mi teraz pomóc. 
-Moja mama... - Wyszeptałam. - Moja mama...
Brakło mi już powietrza. W całym tym tłumie czułam się osaczona... Czułam, że każdy czegoś ode mnie chce...
Znów czułam to ohydne współczucie...
Litość. 
-Zabierz mnie stąd. 
Czułam w nim bratnią duszę... Kogoś ważnego... 
Wyszliśmy na taras. Padał deszcz.
Deszcz jest łzami nieba. Skoro niebo może płakać to ja też. 
-Csiiiii.... - Przytulił mnie.
A ja nie umiałam się powstrzymać. Nigdy tak nie reagowałam, ale teraz jakoś...
Minęło już dziesięć lat, kiedy w mojej piersi bije jej serce...
-Zabrałam jej serce.
-Nie...
Nie rozumiał.
-Ona... Miałyśmy wypadek... Ona miała żyć, a to ja umierałam... Ale ona oddała mi serce...
Biłam go w pierś.
Czułam się jak morderczyni. 
Tak okropnie... 
-Twoja mama bardzo cię kochała. Kochała cię i pragnęła byś była szczęśliwa.
-Nic nie wiesz... Nie możesz tego wiedzieć! 
Wyrwałam się z jego objęć i oparta o krawędzie tarasu wylewałam ból. 
-Ty miałeś wszystko! - Zakończyłam.
Teraz już mnie nie uciszał... Zaległa cisza...
Cisza...
Słyszałam tylko krople uderzające o dach. 
-Gdy miałem osiem lat bawiłem się przy starym murze, rodzice wiele razy zabraniali mi tam chodzić, ale ja uwielbiałem to miejsce. Kiedyś urządzaliśmy w okolicy piknik. Wyrwałem się i pobiegłem w to miejsce, nie widziałem zagrożenia... Jeden z kamieni wyślizgnął się z muru... Mój tata wypchnął mnie spod niego.
Odwróciłam twarz i zobaczyłam zupełnie innego faceta. Nie był już uśmiechnięty. Jego oczy nie błyszczały. 
Poczułam ból ściskający serce. 
Dobrze wiedział... 
Wiedział co czuję... 
-Rodzice kochają swoje dzieci nad życie. Dlatego za nas umierają.
Ten dzień, ta rocznica zmieniła mnie... 
Przestałam się użalać...
Zauważyłam świat poza tym wszystkim...
Nie był tak czarno biały i daleki dla mnie. Mogłam go dosięgnąć, ale wcześniej nie mogłam poznać drogi... Dzięki niemu zrozumiałam. 
Czy to przeznaczenie? Gdybym wtedy nie pojechała nad to morze... Gdybym nie miała stłuczki... 
Może to moja mama tak chciała. Może na mnie patrzy, stamtąd, z góry... 
Kocham cię mamusiu...
Dziękuję ci za wszystko... Dzięki tobie tu jestem i muszę ci coś powiedzieć. 
Też będę mamą.