12 marca 2016

Część czwarta "Mała" już na stronie!!

Chłopcy


Stałam pomiędzy dwoma mężczyznami. Ja mała, młoda i delikatna... Może kiedyś taka byłam. Teraz nie jestem już tą samą Janiną Borowską.
-Nie możesz walczyć! - Zaparł się Antek.
-To nie jest twoja decyzja. - Zablokowałam go.
Zmarszczył brwi.
-Kocham cię jak siostrę i nie chce cię stracić.
-I nie stracisz. Gdybyś był daleko ode mnie... Każdego dnia bym się o ciebie bała. - Łza spłynęła mi po policzku. - Widziałam poświęcenie i zdradę... Ból i szczęście... Strach i oddanie... Teraz wiem, że moje życie może kogoś uratować. Wiem, że nie jestem słaba...
-Mała... - Wyszeptał mój kuzyn.
-Dobrze... - Powiedział Malina opadając na krzesło.
Antek spojrzał na niego pytająco.
-Jeżeli kiedykolwiek coś jej się stanie możesz mnie zabić. Wiem, że ona sobie poradzi. Wierzę w to. - Dodał.
Zapadła cisza.
Była długa...
Nieprzerwana niczym.
Inni chłopcy wciąż znajdowali się za zamkniętymi drzwiami w innym pomieszczeniu. Po kilku minutach bezdźwięcznie Janek do nich dołączył. Zostałam sama z bratem...
-Czy coś między wami zaszło? - Spytał.
Parsknęłam.
-Co?! Nie...
-Drugi raz w życiu widzę Malinę popierającego jakąś kobietę...A poza tym...
-Nic nie zaszło. - Zaprzeczyłam po raz drugi.
-Patrzy na ciebie inaczej... - Dokończył nie zwracając uwagi na moje słowa.
Zawsze taki był. Kiedy chciał coś zrobić nie zwracał uwagi na to co działo się wokół. Szedł do celu mimo wszystko. Widać pozostało tak do teraz.
-Janka. Znam cię... Widzę, że nie jesteś wobec niego obojętna.
Otworzyłam usta by zacząć mówić.
-Nic nie mów... Janek jest dla mnie jak brat. Znam go od kiedy przyjechał do Roztrzynowa. Wtedy nie był tym samym człowiekiem co teraz. Pamiętaj o tym co teraz ci powiem. Jego uczucia są skryte na dnie, ale kiedy je okaże pilnuje ich jak własnego serca.
Wbiłam wzrok w ziemie, ale Antek dwoma palcami uniósł moją głowę.
-A więc witaj w oddziale. - Dodał spokojnie. - Jesteś moją siostrą i nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Kiedy weszliśmy do pokoju gdzie była reszta, chłopcy spojrzeli na mnie spod byka, ale po chwili rozpoznali we mnie dziewczynę ze stołówki i z ciepłymi uśmiechami przytulali mnie, machali lub podawali dłonie.
-Janka będzie z nami walczyć. Może potraktujecie to jak szaleństwo, ale...
-Witaj w oddziale Mała! - Powiedzieli wszyscy nie dając Antkowi dokończyć.
Młodzieniec roześmiał się cicho.
-Myślę, że nie musimy już szukać ci pseudonimu.
W mieście spędziliśmy trzy dni. Przez ten czas uczyłam się wszystkiego. Całe dnie, czasami nawet nocami. Antek i kilku innych chłopców zabrali mnie do lasu i nauczyli używać broni. Heniek czyli mandaryn pokazał mi wszystkie możliwe znaki konspiracyjne oraz nauczył szyfrować. Ani razu nie rozmawiałam z Maliną. Próbowałam wmówić sobie, że to co poczułam przez ten moment kiedy leżał nie przytomny, było złudzeniem, ale wciąż gdy o tym myślałam nacierało coraz mocniej.
-O czym myślisz? - Spytał Heniek, który siedział obok mnie przy ognisku trzymając w ręku menażkę wypełnioną zupą z czerwonej fasoli.
-O niczym...
-Każdy o czymś myśli, nawet kiedy wydaje mu się, że ma całkiem czysty umysł to wie, że w głowie wciąż jest coś innego. Cały czas supełki i zagmatwanie. Nie znałem żadnej osoby, która miała by puste myśli.
Mandaryn... Kiedy spoglądałam na niego, zawsze widziałam miłość, którą darzył Anię. Tak to właśnie on. Ten sam, który gdy siadał przy stoliku nie odrywał wzroku od mojej współpracownicy, a gdy tylko ona podchodziła zalewał się złotym uśmiechem i razem z nią jedną wygiętą, starą łyżeczką jadł cienką zupę. Wiele razy kiedy brakło dla nas porcji widziałam jak oddawał jej swój talerz. Byli tacy cudowni... Szczęśliwi... Idealni.
Wpatrując się w ogień wciąż widziałam za jego płomieniami Janka siedzącego naprzeciwko mnie.
-Porozmawiaj z nim. -Wyszeptał Heniek szturchając mnie łokciem.
-Nie mogę... On...
-Wiesz Mała, też się kiedyś bałem... Ale to nie był strach o to, że zginę czy zostaniemy napadnięci. To był strach, że Ania już nigdy nie spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma. Kochałem ją. Cały czas ją kocham, ale wiesz... Nigdy nie będę żałował ani chwili spędzonej przy niej. Nigdy nie będę żałował... No może tylko jedne chciałbym zmienić. Porozmawiał bym z nią pierwszego dnia gdy tylko ją zobaczyłem. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu na szczęście.... - Po ostatnich słowach wstał i odszedł w ciemność.
To co mówił musiało sprawić mu niesamowity ból. Musiał cierpieć, ale mimo wszystko chciał mi pomóc.
Siedziałam tak sama do czasu kiedy Antek zaszedł mnie od tyłu, szturchnął delikatnie i skinął w stronę lasu. Poszłam za nim.
-Coś jest nie tak... - Zaczął. - Nie oszukasz mnie...
To fakt.
Gdy wciąż milczałam zaczął mówić:
-Janek nie jest zwykłym chłopakiem. Przeżył więcej niż my wszyscy razem wzięci...
-Mówił mi. - Przerwałam mu.
Westchnął.
-Nie powiedział ci wszystkiego. Kiedy go poznałem był zagubiony, smutny, inny... Nigdy nie widziałem człowieka w takim stanie. Gdy wstąpił do oddziału, gdy zdobywał następne stopnie, gdy stawał się dowódcą, nigdy nie był szczęśliwy. Ale jednego dnia wszystko się zmieniło. Poznał młodą, ładną, miłą dziewczyną. Była naprawdę fantastyczna... I nie chodzi tu o jej długie blond loki, ale o serce i o miłość którą go obdarzyła. Uciekał wieczorami aby się z nią spotkać. Zaczął zaniedbywać oddział. Nie przemyślał wszystkiego gdy pozwolił chłopcom iść do wioski na wesele... Niemcy przyjechali nad ranem, byliśmy zmęczeni ale nie daliśmy się zaskoczyć, ale było ich zbyt wielu. Jeden błąd, jednego człowieka. Doprowadził do śmierci ponad dwudziestu osób. Danka też zginęła... Nie zdołał obronić ani jej, ani nas, ani tych wszystkich ludzi... Od tamtej pory nigdy nie widziałem na jego twarzy chodź cienia szczęścia, ale teraz gdy patrzę jak siedzicie po dwóch stronach i każde patrzy na drugie... On się boi. Jest z nas najodważniejszy, lecz strach przed stratą jest zbyt wielki. To do ciebie należy decyzja. To ty musisz zdecydować. Albo zaryzykujesz i weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wasze uczucia, albo zrezygnujesz. Tylko pamiętaj, że jeden fałszywy krok, może zrujnować wszystko.
Stałam jak zamurowana. Nie umiałam wykrztusić słowa.
-Wracajmy, zaczną się o nas martwić. -Dodał.
-Antek... - Wyszeptałam. -Dziękuję. I proszę abyś...
-Oddam za ciebie życie jeśli będzie trzeba. -Powiedział i ruszył w stronę obozowiska.
Wszystko co mi powiedział buzowało mi w głowie przez całą noc. Zasnęłam dopiero nad ranem.
Gdybym mogła tak podjąć jakąś decyzję...
Nie potrafiłam zrozumieć co do niego czuję...
Ale wiedziałam jedno, nie jest mi obojętny.
O szóstej obudził mnie Heniek. Wyraz jego twarzy poinformował mnie, że czeka nas ciężki dzień.
-Coś się stało? - Spytałam.
-Musimy iść.
Wśród chłopców nie było ani Antka, ani Maliny.
-Gdzie...
-Nie zadawaj pytań. - Przerwał mi Heniek.
Skinęłam głową.
Poprawiłam szelki za dużych bojówek i ruszyłam za chłopakiem. Zbiórka przebiegała jak zawsze doskonale. Chłopcy poprawiali elementy garderoby, koszule mundurowe, spodnie. Tylko niektórzy mieli oficerki, gdyż w tych czasach był to rzadki i drogi produkt.
-Rozkaz z rąk samego generała! Nakazuje się oddziałowi „Burza” Wyruszenie za Wisłę, czekać tam na was będzie przydział do oddziałów Armii Krajowej, z którymi udacie się na kresy.
Do czasu trwania komendy „Baczność” nikt nie śmiał się odezwać, lecz gdy została ona zwolniona rozległ się cichy szept. Rozumiałam słowa, ale czułam, że nie rozumiem treści.
Gdy zakończyła się zbiórka i Heniek wydał rozkaz wymarszu ustałam obok niego.
-Co to wszystko oznacza?
Westchnął głośno.
-Generał wysyła nas w najgorsze miejsce. - Zaczął. - Na kresach, wszystko wygląda inaczej...
-Chciałbyś już odetchnąć. Tęsknisz za wolną Polską?
Spojrzał przez chwilę w dal .
-A kto nie tęskni?
-Żołnierz drogą maszerował, nad serduszkiem się użalił. Więc je do plecaka schował i pomaszerował dalej! Tę piosenkę, tę jedyną. Śpiewam dla ciebie dziewczyno! - Podejrzewam, że głos chłopców niósł się daleko, daleko w dal. - Może właśnie jest w rozterce, zakochane czyjeś serce. Może potajemnie kochasz i po nocach tęsknisz szlochach! Tę piosenkę te jedyną śpiewam dla ciebie dziewczyno!
Tu w oddziale czułam się jak w rodzinie. Chłopcy byli fantastyczni. Wszyscy ciepło mnie przyjęli, kiedy tylko czegoś potrzebowałam wyciągali pomocną dłoń. Rozumieli, że będąc innej płci mam też więcej problemów niż oni. Nie jestem ani tak silna, ani tak wytrzymała.
-Mogę zadać jedno pytanie? - Spytałam cicho.
Uśmiechnął się.
-Dobrze, ale tylko jedno.
Przez moment milczałam.
-Gdzie oni są?
-Kto?
Westchnęłam.
-Antek i Janek.
-Musieli wyruszyć wcześniej. Czekają na nas pod Olszynką.
-Dlaczego?
Spojrzał na mnie krótko.
-Tylko jedno pytanie.
W innej sytuacji zaśmiałabym się, lecz tutaj nie było mi do śmiechu.
-Maszerują chłopcy, maszerują! Karabiny błyszczą, szary strój! A przed nimi drzewa salutują, bo za naszą Polskę idą w bój! Nie noszą lampasów, chodź szary ich strój, nie noszą ni srebra ni złota, lecz w pierwszym szeregu podąża na bój, piechota ta szara piechota! - Ich śpiew był ukojeniem dla uszu. Po chwili dołączyłam do nich przypominając sobie tę starą piosenkę.
-Teraz ja mogę mieć jedno pytanie? - Spytał.
Odrzuciłam warkocz do tyłu.
-Jasne.
Heniek poprawił karabin i zdjął z głowy czapkę.
-Wiesz, że w oddziale wszyscy jesteśmy jak brat dla brata. Wiesz, że Polska dla nas Matką. Wiesz, że jeden za drugiego w ogień skoczy... Może to i nie moja sprawa, ale za każdego z braci oddał bym życie. A ty teraz jesteś mi siostrą. Widziałem jak wczoraj patrzeliście na siebie... Zaufaj i porozmawiaj z nim. Nie możecie marnować czasu...
-Heniek...
-Csi... Wiem co mówię.
Na tym nasza rozmowa się skończyła. Gdy doszliśmy do lasu pod Olszynką, gdzie Antoni siedział na skarpie pod lasem przy małym ognisku.
-Czołem! - Krzyknęli chłopcy.
Zdjęli karabiny z ramion i przysiedli się do niego tworząc niepełny krąg.
-Malina? - Spytał Mandaryn.
-Poszedł na zwiad. - Odpowiedział mu Antek.
Usiadłam najbliżej niego.
-Jak tam droga? - Spytał patrząc na mnie.
-Bez większych przygód. - Uśmiechnęłam się.
Patrzyłam na iskierki płynące do nieba...
W myślach widziałam jak ponownie moja ciocia, Ania i cała reszta upadają na ziemię pod murem.
-Rozbijemy tu obóz. - Powiedział głośno Janek wychodzący z głębi lasu. - Jest bezpiecznie.
Nasze oczy spotkały się i przez moment zaiskrzyły, ale oderwałam je szybko aby nie zwrócić uwagi chłopców... Chociaż pewnie i tak już ją zwróciłam.
Zmarszczyłam brwi masując ramię. Wcześniej nie czułam tego bólu, ale tobołek jaki niosłam przez drogę odcisnął mi dwie pręgi na każdym z ramion.
Po chwili chłopcy nie przejmowali się już rozkazem, ale zaczęli debatować między sobą na temat kobiet, wolności i życia w wolnym kraju.
-Pierwsze co zrobię to pojadę do babki na wieś, powinna się ucieszyć. Przecież zawsze mówiła, że nie wypuści mnie na wojnę bo sobie nie poradzę... - Powiedział Gąsior.
-I sobie nie poradziłeś... - Zażartował Franek, wywołało to serdeczny śmiech u wszystkich.
Przekomarzania i żarty zajęły mi cały wolny czas. Nie zauważyłam czasu, który płynął. Dopiero gdy zapadł zmrok Antek wstał i zaczął:
-Mam dla was pewną propozycję... We wsi trwa festyn jeśli chcecie...
Chłopcy nawet nie poczekali by mu odpowiedzieć. Złożyli broń i poprawiając w pośpiechu koszulę ruszyli w stronę świateł za drzewami.
-Miłego! - Krzyknął Antek.
-A ty nie chcesz iść? - Spytałam.
Westchnął.
-Idź. Ja zostanę. - Powiedział Malina.
Mój kuzyn spojrzał na niego pytająco.
-Na pewno? Nie chcesz iść?
-Idźcie już.
Poczułam mały ciężarek na sercu. Chciałabym żeby Janek z nami poszedł, ale zmuszenie go do czegoś mogło by przynieść złe skutki.
-Trzymaj się mnie albo chłopców. - Dostałam krótkie pouczenie.
Domy były ozdobione kolorowymi serpentynami i różnorodnymi materiałami. Przede wszystkim wszystkie budynki wybudowano wkoło dziedzińca, na którym teraz stał długi stół. Ludzie śmiali się głośno i radośnie kiedy nas zobaczyli. Kilka osób wyszło w naszą stronę z kromkami chleba posmarowanymi smalcem. No tak od rana nic nie jadłam. Jak możliwe, że nie czułam głodu?
-Dziękujemy wam! - Krzyknął jeden ze starszych.
Trzech muzyków siedzących na krzesłach poza stołem przygrywało wesoły utwór a kilka par tańcowało wesoło.
-Zatańczymy? - Podbiegł do mnie Heniek.
W tym samym czasie jakaś kobieta poderwała do tańca Antka. Zanim odpowiedziałam tańczyłam już z chłopcem. Odbijanki doprowadziły, że miałam okazję trafić w ramiona każdego z gości. Po pewnym czasie ból ramion zaczął mi poważnie doskwierać.
Wyrwałam się z tłumu i odszukałam wzrokiem Antka. Cudownie było widzieć go tak szczęśliwego.
Podeszłam jednak do stołu, ukroiłam dwie pajdki chleba i posmarowałam je. Nie miałam już ochoty na zabawę. Wróciły do mnie wszystkie myśli z poprzedniej nocy.
-Wróciłaś? - Malina wypatrzył mnie gdy wychodziłam z lasku.
Skinęłam głową.
Kiedy podeszłam już bliżej, podałam mu posiłek.
-Dziękuję. - Powiedział zaskoczony.
On też musiał nic nie jeść od rana.
-Chłopcy przepadli na dobre? - Spytał z szelmowskim uśmiechem.
Usiadłam obok niego.
-Chyba tak.
Westchnął.
-Powinnaś się zdrzemnąć, jutro czeka nas daleka droga.
-Mogłabym powiedzieć tobie to samo.
Westchnął.
-Dlaczego ty jesteś taka uparta...
-Niestety, jesteś na mnie w pewnym sensie skazany. - Zaśmiałam się.
-Będę musiał to jakoś przeżyć.
Zachichotałam cicho, ale po chwili znów nadszedł skurcz ramion, chwyciłam je dłonią i mruknęłam.
-Boli? - Spytał.
-Troszkę.
Uniósł się odrobinę i usiadł za mną.
-Mogę? - Wyszeptał.
Poczułam jego oddech na swojej szyi.
Skinęłam głową.
-Gdy pierwszy raz wziąłem toboły na ramiona, paski wydarły mi kawałeczki skóry...
Poczułam jak odsłania moje ramiona.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że to co wydawało mi się pręgą, jest dużym siniakiem gdzieniegdzie przetartym do krwi.
-Odpręż się.
Wciągnęłam powietrze do płuc gdy palcami delikatnie dotknął skóry. Przeciągnął nimi wzdłuż obu, ale po chwili przestał i odchylając się do tyłu wyciągnął coś z kieszeni.
-To powinno ci pomóc.
Kiedy po chwili nałożył na ranę niesamowicie zimną maść poczułam ukłucie mrozu i ulgę.
-Lepiej? -Spytał.
-Tak...
Wciąż delikatnie zaczął masować moje ramiona. Włosy przyklejały się do mokrej części, odkleił je i przełożył na drugą stronę. Uniosłam głowę i spojrzałam w gwiazdy.
-Pięknie tu... - Szepnęłam.
Przymknęłam oczy a w tym momencie poczułam jak jego wargi dotykają obolałej skóry.
-To też powinno ci pomóc. - Jego głos był ciepły i przyjemny.
Pragnęłam więcej...
Więcej tych pocałunków...
Więcej tego dotyku...
-Dziękuję. - Spojrzałam na niego.
-Uratowałaś mi życie, jestem ci winny wszystkiego.
Ujrzałam mały okrągły wisiorek zwisający na wysokości piersi. Wcześniej go nawet nie zauważałam.
-Nie mogłam postąpić inaczej...
Spojrzałam w bok.
Był tak blisko, że każdy oddech teraz odczuwałam na lewym policzku.
Dwoma palcami ujął moją brodę i odwrócił w swoją stronę. Patrzyłam w te piękne ciemne oczy, w których czaiły się tajemnicze ogniki.
-Jesteś wyjątkowa wiesz?
Chciałam odwrócić wzrok, ale nie zdołałam.
Uczułam jak delikatnie jego wargi musnęły moje. Tylko tyle...
Muśnięcie, ale za to oddała bym naprawdę wiele.
-Ale nie dla mnie... - Szepnął.
-Co ty mówisz... - Dotknęłam jego serca. - Nie martw się o mnie... Jestem już duża.
Uśmiechnęłam się.
-Jestem złym człowiekiem...
-Nie. - Teraz to on uciekał od mojego wzroku. Więc chwyciłam go tak jak on mnie. - Uwierz...
Przerwał mi kładąc na moich ustach palec.
-Cśiii...
Zakrył moje ramiona.
-Połóż się... -Wyszeptał. - Musisz odpocząć...
-Nie bądź moim tatą...
Roześmiał się cicho.
-Uparciuch.
Wstał i obchodząc ognisko dookoła dołożył drewna. Gdy powrócił do mnie podał mi swoje moro.
-Okryj się.
Jeszcze chwilę siedziałam, ale w końcu usłuchałam go i położyłam się na ziemi. Sen przyszedł szybko, ale zanim przymknęłam oczy, przyglądałam się jego przystojnej twarzy, delikatnym rysom i pięknym oczom.
Minął kolejny dzień...
Kolejny dzień...
Drugi taki może nie nadejść...







01 marca 2016

Zwiastun "Mała"

Na stronie "Mała" Pojawiła się właśnie trzecia część "Oczy wilka" Zapraszam wszystkich!

Fragment
"-Dziękuję. - Powiedział.
-Za co? - Spytałam z nie schodzącym z ust uśmiechem.
Dotknął mojej dłoni.
-Za to.
Przez moment nasze oczy nie mogły się rozłączyć, ale po chwili coś wkradło się do jego spojrzenia. Znów ta mgiełka.
Zabrał dłoń dość gwałtownie.
-Przepraszam. - Wyszeptał.
Zapadła cisza.
Znów tylko wpatrywałam się w iskry.
-Co się dzieje? - Spytałam cicho.
-Nic... - Wiedziałam, że kłamię.
Przewróciłam oczami.
-Nie jestem ślepa. - Spojrzałam na niego. - Widzę w twoich oczach coś złego.
Odchylił odrobinę głowę.
-Wydaje ci się.
-Możesz mnie nie okłamywać? - Spytałam.
Parsknął.
-A kim jesteś, że mam mówić ci wszystko?
Odpowiedziałam parsknięciem na parsknięcie.
-A więc jest coś czego mi nie mówisz... Dobrze. Ty tu dowodzisz...
Nic nie powiedział...
Nie dotknął mnie...
Nawet nie spojrzał w moją stronę...
Pieprzony dupek!
Kim on jest, że mam się na niego wściekać?

Co czuję, że tak bardzo irytuje mnie jego kłamstwo?"  

27 lutego 2016

Cała prawda... Czytając to poczułam, że jestem jedną z tych osób które mają o wiele więcej od innych... Ty też nią jesteś!  masz dom, jedzenie, rodzinę... Masz czas... Niektórzy nawet tego nie posiadają.

20 lutego 2016

MAŁA - zwiastun

W ciszy

Łzy drążyły tunele po obu stronach twarzy, nie pierwszy ra widziałam śmierć, ale teraz... Znałam ich, chodź krótko, to zdążyłam pokochać jak rodzinę. Wszyscy byli tacy wspaniali... Traktowali jak swojego a nie uciekiniera.
Wspaniali ludzie...
Byli... Odeszli, już ich nie ma.
Teraz śmierć będzie ich rodziną. „Zgniją oczy i wyraz tych oczu, śmierć patrzy w kość nie w twarz...” Znów uniosłam się na łokciach i wyjrzałam zza skarpy. Zdało mi się, że oczy Natalki patrzą wprost na mnie... Boże. Ona była taka mała. Pełna życia, radości. Mogła tyle osiągnąć.
-Schowaj się. - Usłyszałam głos za mną.
Gdy się odwróciłam chłopcy którzy dotąd byli mi znani jako potulni, cudowni i kochani, teraz biegli z bronią na ramieniu w stronę wioski. Jeden z nich zaczął krzyczeć:
-Za Polskę! Za Naród! Za Kraj!
Później reszta powtórzyła jednym głosem.
Antek biegł na czele a Malina, leżący obok mnie, przytykał moją głowę do ziemi.
-Csiii... - Wysyczał wprost do ucha.
Zaczęło się.
Strzały padały równo, kule miotały się w każdym kierunku. Chciałam wyjrzeć, ale silna dłoń wciąż przytrzymywała mnie nisko.
Nie było krzyków jak przy egzekucji, teraz padały głośne komendy.
-Ufasz mi? - Powiedział cicho.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Co tu ma teraz do gadania zaufanie?
Mimo sprzecznych myśli skinęłam głową.
-Na mój znak pobiegniesz za tamtą skarpę.
Uklękłam, aby przygotować się do ucieczki. Zdjął z ramienia broń i wychylony zaczął mierzyć w stronę wioski.
-Teraz.
Zamknęłam oczy...
Strach nie był już przewodnikiem, zrobiłam to spokojnie.
Co miałam do stracenia? Nic... Moje życie jest bez znaczenia. Nikogo nie zaboli gdy zginę...Bo przecież już nikogo nie mam. Tak mała odległość zdała się być kilometrami. Nie czułam nic, ale musiałam spojrzeć za siebie. Musiałam się odwrócić. Zobaczyłam starszego faceta biegnącego za mną od strony zabudowań, zamarłam... Stopy spierzchły i kolejny krok stał się niemożliwością...
Dopadł mnie. Wiem, że mnie dopadł. Patrzył na mnie z gniewem jakbym coś mu zrobiła a przecież to on zabrał mi rodzinę. Zagotowała się we mnie wściekłość i coś jeszcze... Wola walki. Uderzyłam go w twarz, ale uczułam jak przytyka mi do brzucha nóż.
Wbiłam wzrok w jego ciemne oczy...
Nie było tam ani krzty prawdziwego życia... Może on też ma rodzinę? Może zabija by oni mogli żyć? A może zabrali ich jak moich? Ach... Zamknęłam oczy i poczęłam osuwać się na ziemię, ale nie z bólu, lecz z ciężaru jaki na mnie spadł. Żołnierz zawiesił się na moich ramionach i wyzuty z oddechu upadł na łono lasu.
-Biegnij! - Tylko ten głos. Głos Maliny usłyszałam w całym szaleństwie strzałów.
Tylko nie wiedziałam gdzie uciekać... Nie wiedziałam co robić...
Czas stał się tylko słowem, nie czułam stawianych kroków... Dopiero gdy ukryłam się w stodole w sąsiedniej wsi, ból i zmęczenie stał się nie do zniesienia. Leżałam na sianie i myślałam... Nie byłam już tą samą dziewczyną, która przyjechała do wsi. Wtedy byłam doświadczona przez niemoc, a teraz przez prawdziwą wojnę. Tak to wygląda... Złapani, zabici. Nie ważne kim jesteś.

Jeżeli w wiosce chodź jedna osoba zdała się być podejrzana, nie sprawdzano prawidłowości podejrzeń, stawiano pod mur. Nie było dochodzenia czy czy ktoś pomagał... Dla nich każdy był winny a raczej każdy był kolejnym krokiem do zniszczenia kraju.  

Więcej na stronie "Mała".

10 lutego 2016

ZAPRASZAM

HEJ! :)

A więc to dla was piszę? Ależ mi miło! Naprawdę się cieszę! 

Właśnie rozpoczął się czas dodawania mojego pierwszego dłuższego opowiadania. Na stronie "JUŻ WKRÓTCE" mogliście poznać zwiastuny, oraz zapoznać się z małym opisem historii. Co pewien czas... Na stronce "Mała" pojawiać się będzie kolejny rozdział.
 Mam nadzieję, że ta historia zaciekawi was i zostawicie po sobie ślad w komentarzach, a także obdarzycie mnie swoją obecnością na blogu. Poniżej kawałeczek na zachętę! 
Pozdrawiam was kochanie
Rosseved.



"Ciepły, letni powiew wiatru rozwiał moje włosy.
Piach rozgrzany promieniami słonecznymi delikatnie przylegał do mojej skóry. Leżąc na plaży czułam się jak w niebie.
-O czym myślisz? - Usłyszałam cichy głos przy uchu.
Wojtek był tym chłopakiem, z którym spędzałam każdy dzień.
-O tobie... - Wyszeptałam z wciąż zamkniętymi oczami.
Zamruczał przy moim policzku.
Wczoraj był ostatni dzień szkoły. Egzaminy. Wydawało mi się, że poszło mi dość dobrze. Nigdy nie miałam problemu z nauką a nawet ją lubiłam. Każdą wolną chwilę poświęcałam czytaniu książek, szukaniu nowych informacji, ale ojciec zabraniał mi jednego... Słuchania wiadomości. Mówił, że nie mogę zadręczać się tym co dzieje się daleko od nas.
-Wojna nie zajdzie tak daleko, nasze oddziały odeprą atak. Polska jest silna i poradzi sobie zarazem z Niemcami jak i Rosjanami. - Powtarzał.
Słuchałam jego rad. Nie wnikałam czy tak jest naprawdę, aż do tego dnia...
Do dnia kiedy z moim ukochanym poszłam na plaże. Opuściliśmy miasteczko. Byliśmy kilka kilometrów od zabudowań.
Kochałam go, mój Wojtuś zrobił by dla mnie wszystko. Moi rodzice go lubili. Co innego, że był synem serdecznego przyjaciela mojego ojca a zarazem słynnego na cały kraj chirurga. Mieszkali niedaleko od nas w dużym murowanym domu, byli bogaci, ale dla mnie nie było to ważne.
Jutro moja mama wyprawia coroczny bal. To chyba mój ulubiony rodzinny zwyczaj. Przyjadą wszystkie znane osobistości... Lekarze, naukowcy, wykładowcy z uniwersytetów... W końcu poznam doktora Henrika. Uwielbiam jego książkę o rozwoju genetyki. Jego badania uświadomiły mi, jak bardzo podobna jestem do moich rodziców. Suknia czeka już na mnie w szafie, jest cała seledynowa, wyszywana kamieniami... Ach. Będą walce sprzed lat. Będzie bal. I będzie też on...
Dzień na plaży wydawał mi się zawsze jednym z najlepszych wspomnień, wydawał się... Później wszystko się zmieniło.
Rozmawialiśmy, kąpaliśmy się... Rozkoszowaliśmy słońcem i sobą, ale sielanka nie trwała długo. Obietnice ojca pękły, gdy zobaczyłam wojskowe samochody jadące przez most.
Przerażona biegłam do miasta... Bałam się, że nie znajdę tam już niczego co kocham.
Ani domu...
Ani rodziców...
Ani siostry.
Na szczęście rodzice czekali. Spojrzeli na mnie z lękiem, najwidoczniej bali się tak samo jak ja. Moja siostra zbiegła po schodach na dół z dwoma dużymi walizkami.
-Janka! Gdzie ty byłaś!? - Krzyknęła.
Była ode mnie starsza o całe pięć lat.
-Co się dzieje? Tato przecież mówiłeś...
-Przepraszam... Myślałem, że tutaj nigdy... Myślałem, że tutaj będziecie bezpieczne.
Nic już nie rozumiałam.
-Mamo? - Spojrzałam na jej ściągniętą ze strachu twarz.
-Kasia się tobą zajmie... Musicie jechać do cioci Broni na wieś.
-Ale... - Chciałam zaprotestować.
Ojciec spojrzał na mnie gniewnie, lecz z miłością. Zawsze byłam dla niego małą córeczką.
Siostra chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć do drzwi. Nie wiedziałam co robić. Chciałam wrócić do mojego domu... Nie mogłam zostawić rodziców, ale ona mocno mnie trzymała. Wtedy widziałam ich ostatni raz. Po raz ostatni patrzyłam na te twarze... Na najukochańsze na całym świecie twarze.
Przed domem stało dwóch żołnierzy w Polskich mundurach. Przez ramię każdego przewieszona była broń. W ich jasnych oczach ani na moment nie błysnął strach, który ja czułam całym ciałem. Jeden z nich miał włosy jasne, niemal blado złote, drugi zaś ciemne jak noc. Na czapce przypięty orzełek... Tak, pamiętam to najlepiej.
Nie wzięli naszych rzeczy. Szybkim krokiem ruszyli do przodu. Ulice miasteczka były puste, jakby wszyscy zamarli w wyczekiwaniu na dalsze wydarzenia. Dopiero gdy doszliśmy na stacje zrozumiałam. Każdy kogo znałam zarówno profesor Trzebiński z żoną jak i stary Houbiński z fabryki na Pieniężnej, Lilka Piot, Katarzyna Nowicka, Pan piotr Laskowski z dziećmi przywieszonymi za ręce. Urszula Angorowicz załadowana torbami na piersi trzymająca niemowlę. Wszyscy byli inni a zarazem w tej sytuacji tac sami. Bali się...
Grzegorz Trobla, który właśnie błagał konduktora o wpuszczenie go do pociągu spojrzał na nas i rzucił się ku nam.
-Pomóżcie... Proszę pomóżcie.
Kasia wciąż trzymała mnie najmocniej jak potrafiła.
Blondyn, będący nam jako ochroną zapewnioną przez ojca, odepchnął mężczyznę.
-Mam małe dzieci... Pomóżcie.
Patrzył na mnie załzawiony... Przerażony... Blady ze strachu. A ja? Nie mogłam nic zrobić.
Drugi z żołnierzy chwycił mnie i wsadził do pociągu. Po chwili wsiadła też moja siostra.
-Odjazd! - Krzyknął i odwracając się do tłumu zdjął z ramienia karabin.
Głuchy zgrzyt zatrzaskujących się wagonów słyszałam zawsze gdy próbowałam zamknąć oczy, ale to nie było najgorsze. Kiedy już nic nie widziałam usłyszałam strzały, głośny huk... Krzyki... U góry nad naszymi głowami było okienko dwoje ludzi wspięło się na tę wysokość z wyciągniętymi rękoma.
-Pomóżcie nam! - Krzyknął jeden gdy wciągał do wagonu małe dziecko.
Zapłakane przytuliło się do jego piersi.
Mimo lata, w pociągu panował okropny chłód, wiatr wpadał do środka przez wolne miejsca pomiędzy deskami. Drżałam...
Było trudno..."

JEDEN DZIEŃ

Dla matki ten mały człowiek, na którego spogląda wciągając powietrze do płuc, jest najważniejszym sercem jakie bije.


Nie miałam ochoty nigdzie jechać, ale musiałam, przecież obiecałam... Tak, obiecałam to babci i dziadkowi... Powiedziałam, że spróbuję odpocząć. Teraz trzeba było jakoś to wykonać. 
Nigdy nie lubiłam odpoczywać, zawsze pragnęłam spełnić marzenia a do tego trzeba było dotrzeć wyłącznie ciężką pracą. Każdego dnia, jedyne na co miałam czas to nauka. Tylko tyle było ważne. Uczyć się i uczyć! Gdy miałam osiem lat zrozumiałam, że dzięki temu będę szczęśliwa i tak się stało... 
Białe chmurki bujały nisko nad ziemią. Czułam, że ten jeden dzień może być bardziej męczący niż jakikolwiek inny. Odpocząć... Jak to jest? Szum oceanu pieścił moje uszy, zagłębiałam się w tej ciszy... 
-Co podać? - Spytał młody kelner podchodząc do mojego stolika.
Westchnęłam unosząc kartę. 
-Poproszę duże mohito.
Alkohol był tym co potrafiło zawsze uciszyć niepotrzebne myśli. 
Przyglądałam się parze siedzącej naprzeciwko mnie. Kobieta miała piękne ciemne włosy opływające całą twarz, była piękna. Uśmiechała się szczęśliwie, patrząc na swojego partnera. On zaś z tajemniczym błyskiem w oku trzymał jej dłoń. Szepnął jej coś na ucho a ona uniesiona radością krzyknęła - TAK. Mężczyzna ukląkł przy krześle i wyjął z kieszeni spodni pudełeczko. Dziewczyna podała mu dłoń, a on całując ją, nałożył piękny pierścionek na serdeczny palec. 
Ludzie w restauracji zaczęli klaskać. Pary, które widziały oświadczyny teraz zachwycały się i oddawały sobie pocałunki. 
Czy to jest szczęście? Miłość... Mężczyzna, dla którego chcesz wrócić do domu? No właśnie... Dom. 
Powiew wiatru rozwiał moje blond włosy. Poczułam zapach pieczonego ciasta wypływający z kuchni.
Gdy byłam mała i przeżywałam najgorsze koszmary, teraz już prawie tego nie pamiętam, marzyłam, żeby poczuć zapach takiego ciasta... Marzyłam, żeby mój dom był taki jak wszystkie inne... Mama... Tata... 
Wibracje torebki wyrwały mnie z myśli. Wyjęłam smartfona i z drwiną szepnęłam do siebie: 
O wilku mowa – Szepnęłam do siebie, ale po chwili uniosłam go do ucha. - Słucham. 
-Hej córa!
Mój ojciec... Jedna z tych osób, które zawsze przypominały sobie o mnie w nieodpowiednim momencie, jakby czuły, że akurat teraz potrzebuje ich najmniej. 
-Dawno cię nie widziałem kiedy przyjedziesz? - Jego głos był wesoły i pełen radości.
-Na uroczystość. - Powiedziałam. 
Tak bardzo nie chciałam tam jechać... Znów roztrzepywać stare rany. W dodatku moi dziadkowie usilnie twierdzili, że mam chłopaka i powinnam się z nim tam pojawić. 
Cudownie. Mam nadzieję, że mnie odwiedzisz, mam do ciebie sprawę.
Pewnie znowu potrzebował pieniędzy. 
-Dobrze tato. - Wypowiadałam to z niechęcią.
Nigdy nie był dla mnie kimś takim... Nie był taki jak ojcowie moich koleżanek. On pamiętał o mnie tylko dwa razy w miesiącu... Dwa razy przyjeżdżał i udawał, że jestem ważna. Chociaż i tak nie raz zapomniał. Nie było go na moich osiemnastych urodzinach... Nie było go na rozdaniu świadectw na koniec roku... Nie było go w żadnym ważnym momencie. 
-To pa córciu. - Pożegnał się a ja automatycznie rozłączyłam rozmowę.
Nie chcę się z nim widzieć. 
Wyciągnęłam łyk drinka i zatopiłam się w jego smaku. Kiedyś piłam o wiele więcej, potrafiłam każdy smutek topić w alkoholu, ale później to przestało pomagać... 
Wstałam od stolika i z chęcią ucieczki z tego miejsca szybkim krokiem ruszyłam na parking. Mój czarny jepp stał na samym końcu. Gdy w końcu znalazłam się w środku poczułam, że jestem w mojej bezpiecznej przestrzeni, gdzie nikt nie może mnie dosięgnąć. 
Odpaliłam i powolnie wycofałam. 
Spojrzałam na zegarek, trochę krótko trwał ten mój wypoczynek. 
Oderwałam się od fotela i prawie uderzyłam głową w kierownicę. 
-Co do cholery! - Krzyknęłam przerażona.
Stłuczka... Chyba najgorsze co mogło mi się przytrafić. Wpadłam w szła. Ręką uderzyłam w kierownicę... Długą sztywno złapałam siedzenie. Strach był tak obezwładniający... 
-Proszę panią!
Czułam jakby coś zgniatało mi płuca...
Facet otworzył moje drzwi i wyciągnął mnie z pojazdu. Posadził mnie przy kole, tak że opierałam się plecami... Próbowałam się skupić żeby równo oddychać. 
Spojrzałam w jego oczy...
Były takie niebieskie...
I wtedy mnie coś uderzyło, zamknęłam oczy i zaczęłam unosić się nad ziemią. Widziałam piękną młodą kobietę, krzątała się w kuchni smażąc naleśniki. Śpiewała pod nosem piosenkę U2. Spojrzała na mnie i z uśmiechem powiedziała: „Kocham cię skarbie.” To było takie piękne, ale po chwili zgasło... Leżałam w szpitalnym łóżku, starsza pani trzymała mnie za rękę... To moja babcia. Była zapłakana. Smutna. - „Tak mi przykro.” - Wyszeptała. Wtedy nie rozumiałam... Byłam za mała, ale wiem jedno... Nigdy więcej nie zobaczyłam tej pięknej młodej kobiety, o niebieskich oczach. To ona była moją mamą... 
-Słyszy mnie pani!? 
Otrząsnęłam się. 
Wyostrzyłam wzrok by zobaczyć tego mężczyznę... Przytrzymywał moją twarz, żebym nie upadła. 
-Wszystko w porządku? - Spytał.
-Tak... 
Nigdy pamiętałam tego co zobaczyłam...
Prawie wcale nie pamiętałam mojej mamy, moje wspomnienia były częściej urojone ze zdjęć. Wymyślałam sobie... Ale zawsze gdy zamykałam oczy widziałam trumnę... To pamiętałam tak dobrze. Biała trumna zjeżdżająca w ciemny dół. 
-Może powinienem wezwać pogotowie?
-Nie.
Bałam się szpitali. Kojarzyły mi się z tym co przeszłam... Rehabilitacje, operacje... 
-Bardzo mi przykro to był wypadek. Zamyśliłem się... 
Niektórzy ludzie nie powinni myśleć, żeby nie powodować wypadków. 
Próbowałam sama wstać, ale przytrzymał mnie i uniósł. 
-Nazywam się Michał Brzostow.
-Maja Skrzecka.
Patrzył na mnie z niepokojem. 
Gdy obejrzeliśmy samochody zauważyła, że prawie nic się z nimi nie stało. Jedynie lakier był zarysowany. 
-Przepraszam. - Powiedział. - W zadośćuczynieniu zapraszam na kawę.
Zgodziłam się. 
Siedząc w tej samej restauracji co wcześniej, patrzyłam na stolik, przy którym tak nie dawno mężczyzna wyznał swojej ukochanej miłość. Teraz siedziała tam para staruszków. 
Uśmiechnęłam się do siebie. 
Życie toczy takie koło... 
-Na długo pani tu przyjechała? - Spytał.
-Właśnie miałam zamiar wyjechać.
Znów ten młody kelner podszedł do stolika.
-Poprosimy dwie kawy. - Powiedział do niego. Po chwili spojrzał na mnie. - Masz ochotę na coś słodkiego?
-Nie dziękuję.
-Podają tu świetną karpatkę. 
Uśmiechnęłam się. 
Skąd mógł wiedzieć, że to moje ulubione ciasto...
-Więc się skuszę.
Roześmiał się cicho.
Kelner nie czekając na dokończenie zamówienia odszedł od stolika. 
-Może po prostu mów mi Michał. - Wyciągnął w moim kierunku dłoń.
-Maja.
Wymieniliśmy spojrzenia. 
Ciepły letni wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony. 
-Co cię do nas sprowadza?
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Przecież nie mogłam powiedzieć, że pokaleczona dusza. 
Odpoczynek.
-Jak na urlop to dość szybko postanowiłaś wyjechać. 
-Nie znalazłam tu tego czego szukam.
A czego właściwie szukam?
Przecież nigdzie nie znajdę utraconej wolności serca... 
Nigdzie nie znajdę spokoju... 
-Szkoda. - Odpowiedział przyglądając się jak kelner stawia przed nami filiżanki. - Myślałem, że morze leczy każdego.
Czyta mi w myślach? 
Skąd wiedział, że potrzebowałam lekarstwa? 
-Nie potrzebuję leczenia. - Zaprotestowałam.
-Więc dlaczego twoje dłonie drżą? Oczy są przesadnie zmęczone. Mówią, że płakałaś. 
Zmarszczyłam brwi. 
Wszystko co mówił wywoływało we mnie złość, dlaczego z taką łatwością wchodzi do mojego świata. Skąd wie tak wiele... 
-Karpatka dla państwa. - Młody chłopak uśmiechnął się do mnie.
Michał dłonią przeczesał swoje ciemne włosy. 
Kolejny powiew wiatru spowodował, że cały puder z ciasta poleciał z powietrzem. Pierwszy raz widziałam coś takiego. To było niebiańskie... Piękne. Nigdy nie widziałam niczego równie nie zwykłego. 
-Masz śliczny uśmiech, powinnaś wykorzystywać go o wiele częściej.
Zawstydzona poczerwieniałam. 
-Mogę ci coś pokazać? - Spytał.
Uśmiechnęłam się, co uznał za zgodę. 
Chwycił moją dłoń, poczułam ciepło, które przeszyło całe ciało. 
Przeszliśmy przez restauracje, a ja poczułam się jak te wszystkie dziewczyny, które siedzą tu ze swoimi chłopakami. Poczułam się piękna... Poczułam się ważna... Ale przecież go nie znam! Jak ja się zachowuje... Jakbym była jakąś nastolatką... 
Puściłam go i zatrzymałam się w progu pomieszczenia, do którego wchodziliśmy. 
-Coś się stało? - Spytał.
Westchnęłam.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć. To wszystko było głupie... 
Jak w ogóle mogłam myśleć, że on mnie traktuje jakoś inaczej... Nie znam go... Jest mi obcy... -Wiem tylko jak ma na imię... 
Uniosłam twarz i chcąc powiedzieć mu, że muszę już iść ujrzałam coś niezwykłego za jego plecami. Dwóch mężczyzn przerzucało worki z mąką, w powietrzu unosił się pył, trzy kobiety stały przy kuchennym blacie. Jedna z nich wałkowała ciasto krzycząc coś do drugiej, czułam słodki zapach, taki o jakim marzyłam... Ten, który było czuć w całej restauracji. 
-O, Michał! - Krzyknęła inna.
Dlaczego go znają? Czy jest aż tak częstym gościem? 
-Witaj Małgoś. - Odpowiedział z szerokim uśmiechem.
Pociągnął mnie do pomieszczenia. Kobiety spojrzały na mnie ciepło. 
-Widzę, że przyprowadziłeś nam gościa. - Powiedziała trzecia z nich.
-Maju, poznaj Małgosie. 
Stara kobieta o siwych włosach ściętych na krótko uśmiechnęła się do mnie. 
-To Aldona.
Około czterdziestoletnia o kruczoczarnych włosach, była ubrana w różowy fartuch w kratkę, jak ze staromodnych domów. 
-I oczywiście Ula.
Ostatnia z nich stała najdalej, zdjęła fartuch, podeszła do nas i mocno przytuliła Michała. 
Miałeś nas odwiedzić już ostatnio, chyba muszę poskarżyć się twojej mamie. - Powiedziała cichym głosem jak przystało na starszą kobietę.
-Och... - Udał skruchę, ale po chwili roześmiał się głośno.
-A więc, po raz pierwszy przyprowadziłeś tu dziewczynę...
Zmierzyła mnie wzrokiem. 
-I to jeszcze jaką piękną. - Zaczęła. - Masz może ochotę na ciasto? A może lody, na dworzu jest strasznie ciepło. 
Chłopak objął ją ramieniem. 
-Jeśli pozwolisz najpierw zabiorę ją na górę.
Wszystkie moje obawy, które miałam przed chwilą, uleciały. Nie bałam się... Coś mówiło mi, że nawet jeśli miałabym się zawieść, chodź nie mam na czym bo nic nie oczekuję, potrzebowałam takiego szaleństwa... Zaufania komuś zupełnie obcemu, ale chodź spędziłam z nim nie całą godzinę czułam, że znamy się o wiele lepiej... Nie specjalnie spełnił moje marzenie... Uczucie zapachu domu... Tak niewiele... 
Ponownie wziął moją dłoń i weszliśmy po drewnianych schodach na górę. 
-Prawie się nie znamy, ale jakoś czuję w tobie kogoś bliskiego... - Zaczął. - Chciałbym cię poznać.
Nie miałam w zwyczaju mówienia o sobie. 
Jeśli ktoś mnie zbytnio poznawał odraz odsuwałam go od siebie, nie chciałam litości, współczucia. Za wiele osób w dzieciństwie mi je okazywało. W szkole, w domu. Wszędzie... 
Weszliśmy do dużego pomieszczenia. Na wszystkich ścianach były poprzyczepiane porysowane kartki. Pełno szkiców... Oparte o ściany były płótna. Jedno z nich rzuciło mi się w oczy, wodospad i dziewczyna, która nad nim stała. 
Ciekawe co musiała czuć... 
-Już wiesz czym się zajmuję...
-Nie wiem. 
Przeszliśmy do końca i wyszliśmy na balkon. Widziałam stąd całe stare miasto. 
-To restauracja mojej mamy... Ostatnio mój brat ma problemy, więc wyjechała mu pomóc, teraz to ja sprawuję opiekę nad interesem.
Mimo to czułam, że nie traktował tego jak obowiązek, lecz jak coś co naprawdę musiał kochać. Widziałam jak zwracał się do tych kobiet, traktował je jak swoją rodzinę. 
-Czasami znajduję czas, żeby tu posiedzieć... Wtedy mogę rysować. Malować... Wylać z siebie to co się nagromadziło...
-Masz talent.
-Każdy ma w sobie jakiś talent. Wystarczy go odkryć. - Uśmiechnął się patrząc w dal. - A ty? 
-Co ja? 
-Jaki masz talent?
Westchnęłam.
-Śpiewam... 
Przyjrzał mi się. 
-Musisz mieć piękny głos. Chciałbym go kiedyś usłyszeć. 
Pamiętam, że mama lubiła jak śpiewałam. Dlatego poszłam w te ślady... Wyjechałam na studia, dostałam się na korepetycje do najlepszych nauczycieli. Gdy skończyłam dostałam pracę w teatrze... Tam mogłam być sobą, będąc kimś innym...
Naszą rozmowę przerwała wibracja telefonu w kieszeni. 
Na wyświetlaczu pojawił się napis, - Babcia. 
-Tak? - Zaczęłam.
-Cześć słoneczko. Dzwonię, żeby powiedzieć ci, że uroczystość zaczyna się o 12. 
Westchnęłam. 
-Dobrze.
-Pewnie nie chcesz mi powiedzieć, kim jest ten szczęśliwiec, z którym przyjedziesz? 
-Babciu. 
-Oczywiście nie chcesz nie mów. 
Dziadkowie już ułożyli sobie moje życie, ale wiem, że chcieli dobrze. Chcieli, żebym była szczęśliwa. 
-Muszę kończyć. - Powiedziałam.
-Kocham cię skarbie. 
Schowałam telefon i utkwiłam wzrok w budynkach miasteczka.  
-Problemy? - Spytał.
-Moi dziadkowie usilnie twierdzą, że kogoś mam. 
Westchnął, chodź zauważyłam, że się uśmiechnął. 
-A masz?
-Nie... A oni chcą, żebym jutro uszczęśliwiła ich możliwością poznania mojego wybranka. Nie mogę powiedzieć im, że nikogo nie mam... Znów będą się o mnie martwić. 
Czemu mu ufam!? 
-Mogę ci pomóc?
Czy to możliwe? 
Mogłabym skłamać?
Zabrać go ze sobą i przedstawić jako mojego chłopaka? 
Och...
Uszczęśliwienie dziadków... Nie mogę sprawić by moja mama znów się śmiała, ale mogę dać jeden dzień szczęścia komuś innemu. 
-Naprawdę chcesz to zrobić? A restauracja?
-Ula sobie poradzi, a czuję, że moja pomoc bardziej przyda się tobie. 
To takie głupie.
-Nie, to chyba nie jest dobry pomysł.
-Jak uważasz... - Mówił spokojnie. - Ale jeśli chcesz możesz nam nie liczyć. 
Westchnęłam.
Jeszcze raz zaczęłam przeliczać w głowie plusy i minusy. 
Co miałam do stracenia? 
Nic...
AAA... Najchętniej wcale bym tam nie jechała, ale wiem, że to mój obowiązek, wobec mamy.
-Dobrze. Zgadzam się.
-Tak? 
Uniósł brew. 
-Tak, ale po wszystkim...
-Jeśli powiesz, że mam zniknąć... Zniknę. 
Pasowała mi taka umowa. 
Jeden dzień. 
Z samego rana zapakowaliśmy się do mojego wozu i wyruszyliśmy w drogę. Przed dwunastą byliśmy na miejscu. Nie lubiłam tego... W każdą okrągłą rocznicę odbywało się przyjęcie ku pamięci mojej mamy. Za życia musiała być taka szczęśliwa, mając tylu bliskich. 
-Jesteśmy? - Spytał.
-Tak.
Wysiedliśmy a on wchodząc w rolę złapał moją dłoń. 
-Musimy dobrze udawać.
Tak naprawdę Michał nawet nie wiedział co to za przyjęcie. Nie umiałam mu powiedzieć. Zazwyczaj mówiłam o tym z łatwością, bo byłam przyzwyczajona do pytań, ale przy nim nie potrafiłam tak. 
-Maja! - Mój dziadek od razu nas zauważył. - Witaj skarbie. 
Przytulił mnie mocno. 
Kochałam go... Mocno i bezwarunkowo, chociaż czasami układał sprawy za mnie wiem, że chciał dobrze. 
-A to ten szczęściarz. - Uśmiechnął się. - Masz w rękach prawdziwy skarb, nie skrzywdź jej.
Ruszyliśmy dalej. 
Na początku głównej sali, było pełno ludzi, wszyscy się z nami witali i ze zdziwieniem patrzyli na Michała.
Tak wiem... Nie spodziewali się tego. 
-Wnusiu! - Krzyknęła moja babcia. - O widzę, że nie przyjechałaś sama.
Udawała zaskoczoną, chodź gdyby tego nie wymagała była bym tu właśnie sama. Tak byłoby najlepiej... Ale czy dla nich też?
Przywitaliśmy się i ujrzałam zdjęcie mojej mamy stojące na samym środku. 
Była taka piękna. Ciemne włosy opływające twarz. Niebieskie oczy, jasna cera... 
Przez całe życie tęsknie...
Podeszłam tam nie odrywając wzroku i nie zwracając uwagi czy chłopak idzie za mną. 
-Kto to? - Spytał.
Tak bardzo ją kochałam. 
Chciałabym, żeby tu była...
Dlaczego musiała odejść? To przeze mnie...
Gdyby nie ja... 
Łza zakręciła mi się w oku... Chciałabym ryczeć. Leżeć już swoim łóżku wypłakując wszystko. Tylko samotność mogła mi teraz pomóc. 
-Moja mama... - Wyszeptałam. - Moja mama...
Brakło mi już powietrza. W całym tym tłumie czułam się osaczona... Czułam, że każdy czegoś ode mnie chce...
Znów czułam to ohydne współczucie...
Litość. 
-Zabierz mnie stąd. 
Czułam w nim bratnią duszę... Kogoś ważnego... 
Wyszliśmy na taras. Padał deszcz.
Deszcz jest łzami nieba. Skoro niebo może płakać to ja też. 
-Csiiiii.... - Przytulił mnie.
A ja nie umiałam się powstrzymać. Nigdy tak nie reagowałam, ale teraz jakoś...
Minęło już dziesięć lat, kiedy w mojej piersi bije jej serce...
-Zabrałam jej serce.
-Nie...
Nie rozumiał.
-Ona... Miałyśmy wypadek... Ona miała żyć, a to ja umierałam... Ale ona oddała mi serce...
Biłam go w pierś.
Czułam się jak morderczyni. 
Tak okropnie... 
-Twoja mama bardzo cię kochała. Kochała cię i pragnęła byś była szczęśliwa.
-Nic nie wiesz... Nie możesz tego wiedzieć! 
Wyrwałam się z jego objęć i oparta o krawędzie tarasu wylewałam ból. 
-Ty miałeś wszystko! - Zakończyłam.
Teraz już mnie nie uciszał... Zaległa cisza...
Cisza...
Słyszałam tylko krople uderzające o dach. 
-Gdy miałem osiem lat bawiłem się przy starym murze, rodzice wiele razy zabraniali mi tam chodzić, ale ja uwielbiałem to miejsce. Kiedyś urządzaliśmy w okolicy piknik. Wyrwałem się i pobiegłem w to miejsce, nie widziałem zagrożenia... Jeden z kamieni wyślizgnął się z muru... Mój tata wypchnął mnie spod niego.
Odwróciłam twarz i zobaczyłam zupełnie innego faceta. Nie był już uśmiechnięty. Jego oczy nie błyszczały. 
Poczułam ból ściskający serce. 
Dobrze wiedział... 
Wiedział co czuję... 
-Rodzice kochają swoje dzieci nad życie. Dlatego za nas umierają.
Ten dzień, ta rocznica zmieniła mnie... 
Przestałam się użalać...
Zauważyłam świat poza tym wszystkim...
Nie był tak czarno biały i daleki dla mnie. Mogłam go dosięgnąć, ale wcześniej nie mogłam poznać drogi... Dzięki niemu zrozumiałam. 
Czy to przeznaczenie? Gdybym wtedy nie pojechała nad to morze... Gdybym nie miała stłuczki... 
Może to moja mama tak chciała. Może na mnie patrzy, stamtąd, z góry... 
Kocham cię mamusiu...
Dziękuję ci za wszystko... Dzięki tobie tu jestem i muszę ci coś powiedzieć. 
Też będę mamą.   

04 lutego 2016

URATUJ JĄ!

Rany serca poznajemy po obrazie... Obrazie na skórze... Pamiętaj, że życie może doświadcza kogoś bardziej a prawda nie jest twoim wyobrażeniem.

      Skóra ud sztywno przylegała do zimnych kafelek podłogi. Czułam przeszywający chłód od pięt aż po skronie. Ciemne loki spływały po nagich ramionach i zasłaniały piersi. Patrzyłam na to ciało w lustrze.
Pierwsza róża opleciona cierniami na kostce, druga nieco wyżej i trzecia pod kolanem lewej nogi. Wszystkie bolesne jakby ich kolce przebijały skórę. Tylko ja mogłam to widzieć, tylko ja. Dla innych to tylko obraz, albo szpecący tatuaż. Ludzie, którzy przyglądali się blizną mojej duszy w słoneczne dni widzieli w nich tylko tyle ile mogły przedstawić. Całe prawe udo obejmowało słońce z promieniami u dołu bardziej wydłużonymi i zlewającymi się niczym wodospad. Miało twarz, smutną i zmęczoną, jakby już dawno zgasło. Na czole umiejscowiony miało różowy kryształ, jedyny kolorystyczny fragment całości.
Co ono oznacza?
Ból...
Wygasanie...
Strach...
To był mój pierwszy tatuaż, pierwsza rana.
7 lat temu, ciemnym wieczorem wracałam do domu. Gwiazdy na niebie świeciły tak jasno, że chciało mi się tańczyć na ulicy. W moim małym miasteczku, z którego pochodzę latarnie na przemian zapalały się i gasły, wtedy wydało mi się to nawet zabawne. Szybkim krokiem zmierzałam na koniec ulicy by na skróty iść przez pole kukurydzy. Jednak nim dotarłam do dziury w płocie usłyszałam czyjś krzyk. Ustałam jak sparaliżowana. To było okropne, lecz gdy powolnie zwróciłam twarz ku krzaką z lewej strony ujżałam dwie ciemne postacie. Mogłam biec, mogłam uciekać... Zbliżyłam się do chaszczy i ukryłam za nimi. Jedna z osób, o szerokich ramionach i zaokrąglonej budowie, zdawało mi się, że mężczyzna, pochylała się nad drugą, która skomlała. Przeraziłam się, ale wciaż trwałam w tym miejscu... Dlaczego? Patrzyłam jak ten facet gwałci tą kobietę... Widziałam to wszystko i nic nie zrobiłam. Dopiero gdy strzelił jej prosto w twarz, ogłuszona hukiem biegiem ruszyłam ku dziurze w płocie. Nie wiedziałam czy mnie widział bo bałam się odwrócić... Bardzo długo się bałam...
Pierwszy kwiat oplatający się wzdłóż kostki wił swe bezbarwne pąki. Często na niego patrzyłam, chodź sprawiało to okropny ból.
Łza spłynęła mi po policzku.
Ta róża i ciernie to moja jedyna miłość i jej koniec. Koniec... Zakochałam się tak cholernie i głupio. Oddałam mu całą siebie i to był beznadziejny błąd, którego nie da się naprawić.
Zrobiła bym dla niego wszystko... Wszystko... A on to wykorzystał.
Zaszłam w ciążę...
Szesnastolatka w ciąży, to trochę źle wróży...
Wtedy ten ideał chłopaka wyraźnie się zmienił... Wszystko się zmieniło... Nie było już miłości... Nie było już niczego...
Zostałam sama. Zupełnie sama.
Drugi pieprzony kwiat...

Samotność...
Ciężar życia...
Tylko tyle, albo aż...
Trzeci, wiara w lepsze jutro. Chodź i tak jest bez skutku to wierzyć zawsze można, bo nie wiem czy warto.
Czasami siadałam wieczorami na parapecie w moim małym mieszkanku i patrzyłam na ludzi chodzących po chodniku. Jedyna myśl jaka wtedy przychodziła mi do głowy – czy oni też mają takie beznadziejne życie, czy tylko ja?! Nigdy nie grałam małej zagubionej dziewczynki, poza wyglądem nic z niej nie miałam. Przez sześć lat w samotności, zdana tylko na siebie nauczyłam się twardości i mrozu serca.
Ale była jeszcze ona...
Dotknęłam palcami koliberka z rozpostartymi skrzydłami parę centymetrów nad piersią...
Jeden z niewielu pozytywów...
Moja malutka...
Córka była dla mnie jedynym światłem w całym tym cholerstwie, w którym się błąkałam. Pomiędzy małą knajpą, w której znalazłam pracę jako kelnerka, aż po ciemne ulice śródmieścia. Nigdzie nie było nic ważniejszego. Tylko ona...
To dla niej oddała bym życie. Tylko dla niej...
Lewe ramię pokrywał jeden obraz. Tajemniczy, a zarazem tak dobrze mi znany. Kobieta z twarzą pomalowaną w wojenne barwy skrywająca część twarzy pod maską niedźwiedzia. Jego pysk przeszywała strzała a zęby ociekały krwią. U dołu płonęła świeca, której dym okrywał całość. Trzy lata temu kiedy po raz pierwszy Maja poszła do szkoły, nauczycielka tak bardzo zdruzgotana moim wyglądem od razu oskarżyła mnie, że jestem złą matką i taka kobieta jak ja nie powinna opiekować się małym dzieckiem. Nie znała mojej osoby, lecz chciała wydać wyrok. Właśnie tym się brzydzę. Powierzchownością... Pewnym rodzajem uważania się za lepszych... Dlaczego ludzie udają, iż wkoło nich wszystko jest w porządku? Maskują się... Nie chciałam taka być dlatego wydarłam rany z serca na skórę. Tutaj mają lepsze miejsce. Ta namalowana kobieta to ja, poszłam na wojnę o dziecko, niedźwiedź splamił zęby krwią w walce i wiem, że to wszystko może się powtarzać, więc świeca wciąż płonie. Zawsze znajdzie się ktoś kto uzna mnie za nieodpowiedzialną... Nieodpowiednią... Złą...

Tacy są ludzie... Oceniają cię po wyglądzie.
Druga ręka była zakryta od góry. Wyżej wilk, ze spokojną twarzą, poniżej tygrys kryjący uzębienie. Obaj coś w sobie zamykali, jakąś tajemnice. Widziałam to w tych martwych oczach. Wierzch dłoni zakrywała rozkwitająca róża. Ona, tak jak ptaszek oznaczała moją córeczkę. Patrzyłam na nią za każdym razem kiedy chciałam się poddać, by nie zrobić czegoś głupiego i nie zostawić dziecka samego...
Czy mogła bym to zrobić? Była bym w stanie? Ja... Mogła bym odejść?
Nie... Nie zostawiła bym małej...
Dopiero gdy rozległo się pukanie do drzwi wejściowych podniosłam się z podłogi. Znalazłam w sobie siłę by naciągnąć parę szortów i starą koszulkę.
Wiedziałam kto przyszedł. Nie musiałam nawet się zastanawiać.
-Cześć. Mała już gotowa? - Filip stał w progu ze swoim szelmowskim uśmiechem na twarzy.
Zawsze zachowywał się tak jakby nigdy nic między nami nie było a dziecko było z nieba... Tak dobrze udawała... Kiedy ja zwijałam się we wnętrzu w bólu patrząc jak zabiera naszą córkę na spacerki. Cieszyłam się, że ma ojca, ale tak bardzo bolało... To taki paradoks, wydaje ci się, że jesteś dla kogoś wszystkim a parę dni później czujesz do niego nienawiść i wstręt.
-Jeszcze śpi. - Odpowiedziałam.
Tego dnia wypadała jego kolejna wizyta. Dwa razy w miesiącu... Tyle razy musiałam stawiać czoła jego widokowi, ale po kilku latach zrozumiałam, że ten ból mnie wzmacnia... Ale najgorsze, że nie przemija.
-Mogę wejść? - Rzucił.
Skinęłam głową.
Nienawidziłam takich sytuacji kiedy ktoś stawiał mnie pod ścianą.
Nie zwróciłam uwagi czy idzie za mną kiedy udałam się do kuchni. Włączyłam ekspres i zrobiłam sobie kawę z podwójną kofeiną. Tylko to wzmacniało serce... Chociaż teraz chyba ważniejsze było to co na zewnątrz...
-Jak ci się układa? - Spytał.
Co to za pytanie?!
Przecież doskonale...
-Jest okey.
-Dalej pracujesz w tej budzie u Baniego?
Ha!
-A ty dalej bzykasz się z żoną szefa?
Patrzył na mnie wzrokiem zbitego psa. Mógł nie spodziewać się takiej odpowiedzi... Chciałam się uśmiechnąć, ale uznałam, że moja bezlitosna postawa na tym się skończyła.
-Tak dalej pracuję u Baniego. - Dodałam grzecznie.
Otworzył usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął nim wydał jakikolwiek dźwięk.
Śmieszyło mnie to.
Powtórzył czynność, ale teraz zaczął:
-Maja niedługo powinna iść do pierwszej klasy, nie uważasz, że stąd będziesz miała duży problem ją zawozić?
Do czego ten padalec zmierza?
-Nie uważam, żeby cokolwiek co łączy się z moją córką było problemem.
-Mimo to moim zdaniem...
-Sądzisz, że po tylu latach liczy się dla mnie twoje zdanie?
Gdy poinformowałam go, że będziemy mieli dziecko miał to gdzieś. Tak samo jak przez pierwszy rok... Ale nagle sobie przypomniał... A teraz chce decydować o naszym życiu? O życiu MOIM I MOJEJ CÓRKI?!
-Po za tym to – wskazał dłonią moje małe mieszkanie. - chyba nie jest dobrym miejscem do wychowywania dziecka?
Parsknęłam.
-Sugerujesz, że jestem złą matką?
Jasna cholera. Tego mi jeszcze brakowało. Złość rozpierała mnie od środka.
-Nie uważam...
-Po co właściwie tu przyszedłeś?! Po Maje! A nie po to, żeby prawić mi morały gdzie ma się wychowywać moja córka...
-Nie zapominaj, że ja jestem jej ojcem.
-Ty sam o tym nie zapominaj w terminie...
-Chciał coś dodać, ale się powstrzymał.
Gdy mała wstała, przyrządziłam, jej ulubione, naleśniki z czekoladą. Zjadła je powolnie a ja obserwowałam jak złość kipi z Filipa. Po śniadaniu bez pośpiechu ubrałam ją w różową sukienkę z koronkowym kołnierzykiem. Wyglądała jak mała księżniczka, bo dla mnie właśnie nią była.
Siedząc w domu sama przez cały dzień, miałam czas na bezcelowe myśli.
Czy jestem dobrą matką?
Może to co jej daje to naprawdę za mało... Może powinnam zabrać ją na długie wakacje... Dać jej coś więcej... Dać jej wszystko.
Ma tylko mnie... Filip... On jest jak słońce, czasem świeci jasno, ale gdy zachodzi nie ma po nim śladu.
Moi rodzice? Eh... Gdy zaszłam w ciąże, wstyd zaćmił mi zdolność myślenia. Uciekłam z domu i od prawie siedmiu lat tam nie byłam. Oni próbowali mnie szukać, ale ja za każdym razem ukrywałam się na nowo. Dzwonili... Pisali... Zawsze się bałam odebrać.
Pamiętam jeden dzień, kiedy było już naprawdę źle... Odnalazłam ich numer i zadzwoniłam, lecz głos matki był tym ciężarem, który wgniótł mnie w ziemie. Na moment straciłam zdolność mowy, nie umiałam nawet... Tak bardzo chciałam się odezwać. Powiedzieć, że ich kocham... Że naprawdę tęsknię... Nie umiałam... Jestem taka słaba.
Na plecach mam jeszcze jeden tatuaż. Prawdę. Twarz zakrytą pod maską, łzy, kwiaty, ptaki... To wszystko co mam w sercu. Ból, córkę i wszystkich, którzy mnie zranili... Kiedyś zastanawiałam się czy moje serce wciąż jest w jednym kawałku, czy już dawno się rozpadło?
Po długich godzinach Filip nareszcie odprowadził Maję. Kiedy zostałyśmy same przytuliłam ją mocno i pocałowałam w czoło.
-Kocham cię maleńka.
-Ja ciebie też mamusiu. - Jej głos był lekarstwem na wszystko.
Wiedziałam co muszę zrobić. To była jedyna rzecz, która mogła pozwolić mi znów zażyć pełni szczęścia...
Zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałam dziecko i zeszłam po starych schodach na dół.
-Dokąd jedziemy? - Spytała gdy pomagałam jej wsiąść do samochodu.
Uśmiechnęłam się.
-Mama musi coś naprawić.
No tak...
Tylko czy to da się jeszcze naprawić?
Czas nie leczy ran, to tylko dziecięce wierzenie. Czas je jeszcze pogłębia i nie daje zasnąć. Czasami wrzuca nam je tak głęboko do serca, że nie potrafimy ich wyrwać. Miotamy się, ale on trzyma je pod kluczem i nigdy ich nie wypuszcza a one dręczą nas... Dręczą...
Chciałam jechać do nich. Przepraszać za wszystko...
Zapaliłam starego rzęcha.
Dźwięk silnika dał mi do zrozumienia, że ja naprawdę chcę to zrobić...
Tylko czy to dobry pomysł?
-Zaśpiewasz mi coś?
Uwielbiałam słuchać cichego głosiku mojej dziewczynki.
Za pięć pensji miesięcznych udało mi się zapewnić jej lekcję śpiewu i gry na fortepianie. Miała talent a to, że mogła go rozwijać uważałam za swój mały sukces.
Kochałam ją.
Tylko ją.
A teraz...
Chciałam jechać, tak daleko...
Po co?
Odnaleźć ich i powiedzieć, że tęskniłam...
Tak daleko.
Chce, żeby moje dziecko miało dziadków. Miało wsparcie.
Nie zdążyłam. Zobaczyłam błysk świateł i nie było już nic. Ciemność. Umilkł głos, ucichły myśli, świat wstrzymał bieg...
Śniłam o świetle. Błogość przyszła do mnie tak szybko. Była delikatna i szczęśliwa, dawała wolność. Pragnęła mojej dłoni, tylko tego, ale wiem, że jeden gest byłby wszystkim. Wtedy zobaczyłam Maję, uśmiechnięta bawiła się swoim pluszowym misiem. Podeszłam do niej, chciałam ją przytulić, ale nie mogłam... Czułam jakbym uderzała pięścią w niewidzialną szybę i wtedy coś wyrwało mnie z tego snu...
-Proszę panią! - Mężczyzna w białym kitlu stał przy moim łóżku. - Słyszy mnie pani?!
Skinęłam głową.
-Gdzie jestem? - Spytałam. - Gdzie moja córka?
Lekarz posmutniał. Spojrzał na mnie tak jakby chciał powiedzieć coś najgorszego, ale poza tym w jego oczach wciąż widziałam obrzydzenie. Musiał widzieć moje ciało...
Tatuaże we wszystkich wywoływały wstręt.
-Bardzo mi przykro, ale...
-Chce ją zobaczyć.
Ona nie mogła umrzeć.
Nie mogła.
Czuję, że ona tu jest. Musi tu być...
Przecież czuję...
-Pani córka leży na Oiomie... Nie mamy pewności ile zdołamy utrzymać ją przy życiu.
Łzy cisnęły się do oczu. Tak okropnie się czułam...
Boże! Pomóż mi!
Uratuj ją!
-Chcę ją zobaczyć!
Obrazy na ramionach, dłoniach i nogach nie były już tak bolesne jak to co teraz czułam.
Nawet wzrok tego faceta był mi obojętny... Tak reagowali wszyscy a ja uznałam to za kare... Karę za to, że patrzyłam...
Chodź minęło już tyle lat, wciąż czułam ból, który teraz był znikomy.
Dwie pielęgniarki pomogły mi podnieść się z łóżka. Przełączyły jakieś urządzenie tak, że mogły je ciągnąć przy wózku. Czy dzięki temu mogę oddychać? Oddział znajdował się po drugiej stronie szpitala, musiałam minąć tyle osób zanim dotarłam do małej. Wszyscy patrzyli tak samo... Z obrzydzeniem. Taki jest ten świat. Okrutny... Zawsze powierzchowny.
Bez znaczenia... Już bez znaczenia.
Teraz to ona ma znaczenie.
Boże!
Uratuj ją, ma przed sobą tyle lat.
W sali było tylko jedno łóżko. To małe ciałko przypięte kabelkami i rurkami do łóżka... Te śliczne jasne włosy... Rozpłakałam się. Łzy płynęły zupełnie bez kontroli... Nigdy nie bałam się tak bardzo. Bałam się podejść do niej, by nie zadać jej bólu.
Twarz była cała sina.
Gdzie moja słodka, szczęśliwa dziewczynka? Ktoś ją zabrał. Teraz leżała wyzionięta z ducha, poobijana, inna... Lecz serce wciąż biło. Biło i nie mogło przestać!
-Co jej jest? - Spytałam.
-Narządy zostały bardzo uszkodzone. Potrzebny jest przeszczep i transfuzja...
Kochanie... Dotknęłam malutkiej dłoni.
Tak bardzo cię kocham...
Nie pozwolę ci odejść.
-Oddam narządy. - Powiedziałam.
-Nie może pani... Nie praktykujemy pobierania narządów od żyjących dawców.
-Ale moja córka może umrzeć!? Czy pani tego nie rozumie...
Straciłam siłę do krzyku. Straciłam wszelką siłę...
-Musimy wracać na salę proszę pani... - Powiedziała młoda kobieta. - Bardzo mi przykro, możemy tylko liczyć na cud.
To nie może się tak skończyć. Nie może...
Leżałam w swoim łóżku. Owinięta w białe pościele, w szpitalnej piżamie. Przyglądałam się róży na dłoni...
To tylko kwiat lecz jak znaczący... Kocham ten mój kwiatuszek...
-Córciu... Nie pozwolę ci odejść... Mama cię kocha.
Słyszałam uderzenia mojego serca, wybijane na urządzeniu przy łóżku. Patrzyłam jak linia unosi się i opada... A gdyby tak ustała? Gdyby się zatrzymała...
Żyjmy... Kochajmy... Bądźmy.
Po co miałabym żyć, tracąc jedyny sens. Kogo miałabym kochać tracąc mojego kwiatuszka. Dla kogo miała bym być...
Przypomniałam sobie ten cichy głosik mówiący - „Kocham cię mamusiu.”...
Chciałam zrobić tylko dwie rzeczy...
Jedną odłożyłam, druga...
Uniosłam komórkę leżącą na stoliku i wybrałam numer do rodziców. Musiałam to zrobić, ale usłyszałam tylko ciszę...
- Mamo, tato... Dzwonię, żeby powiedzieć, że bardzo was kocham... Tak bardzo tęskniłam przez te wszystkie lata a teraz nie mogę z wami już porozmawiać. Zaopiekujcie się nią...
Tylko tyle...
Wyciągnęłam ten cholerny kabel...
Nie mogłam żyć, kiedy ona umiera...
Jedyne pragnienie, uratować ją...
Uratować!
Ciemność przychodziła powoli. Błogość nie wyciągała już do mnie dłoni, patrzyła na mnie swoimi śmiertelnymi oczami i okazywała uznanie. Nie potrzebowałam go. Nie zrobiłam tego dla tych spojrzeń, ale jeśli dzięki moim czynom chodź jedna osoba zrozumie, że serce jest w środku a nie na zewnątrz. Będę o wiele bardziej szczęśliwsza... Tam dokąd odchodzę...


 Uratuj ją Boże...