Chłopcy
Część czwarta
Stałam pomiędzy dwoma
mężczyznami. Ja mała, młoda i delikatna... Może kiedyś taka
byłam. Teraz nie jestem już tą samą Janiną Borowską.
-Nie możesz walczyć! -
Zaparł się Antek.
-To nie jest twoja
decyzja. - Zablokowałam go.
Zmarszczył brwi.
-Kocham cię jak siostrę
i nie chce cię stracić.
-I nie stracisz. Gdybyś
był daleko ode mnie... Każdego dnia bym się o ciebie bała. - Łza
spłynęła mi po policzku. - Widziałam poświęcenie i zdradę...
Ból i szczęście... Strach i oddanie... Teraz wiem, że moje życie
może kogoś uratować. Wiem, że nie jestem słaba...
-Mała... - Wyszeptał mój
kuzyn.
-Dobrze... - Powiedział
Malina opadając na krzesło.
Antek spojrzał na niego
pytająco.
-Jeżeli kiedykolwiek coś
jej się stanie możesz mnie zabić. Wiem, że ona sobie poradzi.
Wierzę w to. - Dodał.
Zapadła cisza.
Była długa...
Nieprzerwana niczym.
Inni chłopcy wciąż
znajdowali się za zamkniętymi drzwiami w innym pomieszczeniu. Po
kilku minutach bezdźwięcznie Janek do nich dołączył. Zostałam
sama z bratem...
-Czy coś między wami
zaszło? - Spytał.
Parsknęłam.
-Co?! Nie...
-Drugi raz w życiu widzę
Malinę popierającego jakąś kobietę...A poza tym...
-Nic nie zaszło. -
Zaprzeczyłam po raz drugi.
-Patrzy na ciebie
inaczej... - Dokończył nie zwracając uwagi na moje słowa.
Zawsze taki był. Kiedy
chciał coś zrobić nie zwracał uwagi na to co działo się wokół.
Szedł do celu mimo wszystko. Widać pozostało tak do teraz.
-Janka. Znam cię...
Widzę, że nie jesteś wobec niego obojętna.
Otworzyłam usta by
zacząć mówić.
-Nic nie mów... Janek
jest dla mnie jak brat. Znam go od kiedy przyjechał do Roztrzynowa.
Wtedy nie był tym samym człowiekiem co teraz. Pamiętaj o tym co
teraz ci powiem. Jego uczucia są skryte na dnie, ale kiedy je okaże
pilnuje ich jak własnego serca.
Wbiłam wzrok w ziemie,
ale Antek dwoma palcami uniósł moją głowę.
-A więc witaj w oddziale.
- Dodał spokojnie. - Jesteś moją siostrą i nigdy nie pozwolę,
żeby coś ci się stało.
Kiedy weszliśmy do
pokoju gdzie była reszta, chłopcy spojrzeli na mnie spod byka, ale
po chwili rozpoznali we mnie dziewczynę ze stołówki i z ciepłymi
uśmiechami przytulali mnie, machali lub podawali dłonie.
-Janka będzie z nami
walczyć. Może potraktujecie to jak szaleństwo, ale...
-Witaj w oddziale Mała! -
Powiedzieli wszyscy nie dając Antkowi dokończyć.
Młodzieniec roześmiał
się cicho.
-Myślę, że nie musimy
już szukać ci pseudonimu.
W mieście spędziliśmy
trzy dni. Przez ten czas uczyłam się wszystkiego. Całe dnie,
czasami nawet nocami. Antek i kilku innych chłopców zabrali mnie do
lasu i nauczyli używać broni. Heniek czyli mandaryn pokazał mi
wszystkie możliwe znaki konspiracyjne oraz nauczył szyfrować. Ani
razu nie rozmawiałam z Maliną. Próbowałam wmówić sobie, że to
co poczułam przez ten moment kiedy leżał nie przytomny, było
złudzeniem, ale wciąż gdy o tym myślałam nacierało coraz
mocniej.
-O czym myślisz? - Spytał
Heniek, który siedział obok mnie przy ognisku trzymając w ręku
menażkę wypełnioną zupą z czerwonej fasoli.
-O niczym...
-Każdy o czymś myśli,
nawet kiedy wydaje mu się, że ma całkiem czysty umysł to wie, że
w głowie wciąż jest coś innego. Cały czas supełki i
zagmatwanie. Nie znałem żadnej osoby, która miała by puste myśli.
Mandaryn... Kiedy
spoglądałam na niego, zawsze widziałam miłość, którą darzył
Anię. Tak to właśnie on. Ten sam, który gdy siadał przy stoliku
nie odrywał wzroku od mojej współpracownicy, a gdy tylko ona
podchodziła zalewał się złotym uśmiechem i razem z nią jedną
wygiętą, starą łyżeczką jadł cienką zupę. Wiele razy kiedy
brakło dla nas porcji widziałam jak oddawał jej swój talerz. Byli
tacy cudowni... Szczęśliwi... Idealni.
Wpatrując się w ogień
wciąż widziałam za jego płomieniami Janka siedzącego naprzeciwko
mnie.
-Porozmawiaj z nim.
-Wyszeptał Heniek szturchając mnie łokciem.
-Nie mogę... On...
-Wiesz Mała, też się
kiedyś bałem... Ale to nie był strach o to, że zginę czy
zostaniemy napadnięci. To był strach, że Ania już nigdy nie
spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma. Kochałem ją. Cały
czas ją kocham, ale wiesz... Nigdy nie będę żałował ani chwili
spędzonej przy niej. Nigdy nie będę żałował... No może tylko
jedne chciałbym zmienić. Porozmawiał bym z nią pierwszego dnia
gdy tylko ją zobaczyłem. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu na
szczęście.... - Po ostatnich słowach wstał i odszedł w ciemność.
To co mówił musiało
sprawić mu niesamowity ból. Musiał cierpieć, ale mimo wszystko
chciał mi pomóc.
Siedziałam tak sama do
czasu kiedy Antek zaszedł mnie od tyłu, szturchnął delikatnie i
skinął w stronę lasu. Poszłam za nim.
-Coś jest nie tak... -
Zaczął. - Nie oszukasz mnie...
To fakt.
Gdy wciąż milczałam
zaczął mówić:
-Janek nie jest zwykłym
chłopakiem. Przeżył więcej niż my wszyscy razem wzięci...
-Mówił mi. - Przerwałam
mu.
Westchnął.
-Nie powiedział ci
wszystkiego. Kiedy go poznałem był zagubiony, smutny, inny... Nigdy
nie widziałem człowieka w takim stanie. Gdy wstąpił do oddziału,
gdy zdobywał następne stopnie, gdy stawał się dowódcą, nigdy
nie był szczęśliwy. Ale jednego dnia wszystko się zmieniło.
Poznał młodą, ładną, miłą dziewczyną. Była naprawdę
fantastyczna... I nie chodzi tu o jej długie blond loki, ale o serce
i o miłość którą go obdarzyła. Uciekał wieczorami aby się z
nią spotkać. Zaczął zaniedbywać oddział. Nie przemyślał
wszystkiego gdy pozwolił chłopcom iść do wioski na wesele...
Niemcy przyjechali nad ranem, byliśmy zmęczeni ale nie daliśmy się
zaskoczyć, ale było ich zbyt wielu. Jeden błąd, jednego
człowieka. Doprowadził do śmierci ponad dwudziestu osób. Danka
też zginęła... Nie zdołał obronić ani jej, ani nas, ani tych
wszystkich ludzi... Od tamtej pory nigdy nie widziałem na jego
twarzy chodź cienia szczęścia, ale teraz gdy patrzę jak siedzicie
po dwóch stronach i każde patrzy na drugie... On się boi. Jest z
nas najodważniejszy, lecz strach przed stratą jest zbyt wielki. To
do ciebie należy decyzja. To ty musisz zdecydować. Albo
zaryzykujesz i weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wasze
uczucia, albo zrezygnujesz. Tylko pamiętaj, że jeden fałszywy
krok, może zrujnować wszystko.
Stałam jak zamurowana.
Nie umiałam wykrztusić słowa.
-Wracajmy, zaczną się o
nas martwić. -Dodał.
-Antek... - Wyszeptałam.
-Dziękuję. I proszę abyś...
-Oddam za ciebie życie
jeśli będzie trzeba. -Powiedział i ruszył w stronę obozowiska.
Wszystko co mi powiedział
buzowało mi w głowie przez całą noc. Zasnęłam dopiero nad
ranem.
Gdybym mogła tak podjąć
jakąś decyzję...
Nie potrafiłam zrozumieć
co do niego czuję...
Ale wiedziałam jedno,
nie jest mi obojętny.
O szóstej obudził mnie
Heniek. Wyraz jego twarzy poinformował mnie, że czeka nas ciężki
dzień.
-Coś się stało? -
Spytałam.
-Musimy iść.
Wśród chłopców nie
było ani Antka, ani Maliny.
-Gdzie...
-Nie zadawaj pytań. -
Przerwał mi Heniek.
Skinęłam głową.
Poprawiłam szelki za
dużych bojówek i ruszyłam za chłopakiem. Zbiórka przebiegała
jak zawsze doskonale. Chłopcy poprawiali elementy garderoby, koszule
mundurowe, spodnie. Tylko niektórzy mieli oficerki, gdyż w tych
czasach był to rzadki i drogi produkt.
-Rozkaz z rąk samego
generała! Nakazuje się oddziałowi „Burza” Wyruszenie za Wisłę,
czekać tam na was będzie przydział do oddziałów Armii Krajowej,
z którymi udacie się na kresy.
Do czasu trwania komendy
„Baczność” nikt nie śmiał się odezwać, lecz gdy została
ona zwolniona rozległ się cichy szept. Rozumiałam słowa, ale
czułam, że nie rozumiem treści.
Gdy zakończyła się
zbiórka i Heniek wydał rozkaz wymarszu ustałam obok niego.
-Co to wszystko oznacza?
Westchnął głośno.
-Generał wysyła nas w
najgorsze miejsce. - Zaczął. - Na kresach, wszystko wygląda
inaczej...
-Chciałbyś już
odetchnąć. Tęsknisz za wolną Polską?
Spojrzał przez chwilę w
dal .
-A kto nie tęskni?
-Żołnierz drogą
maszerował, nad serduszkiem się użalił. Więc je do plecaka
schował i pomaszerował dalej! Tę piosenkę, tę jedyną. Śpiewam
dla ciebie dziewczyno! - Podejrzewam, że głos chłopców niósł
się daleko, daleko w dal. - Może właśnie jest w rozterce,
zakochane czyjeś serce. Może potajemnie kochasz i po nocach
tęsknisz szlochach! Tę piosenkę te jedyną śpiewam dla ciebie
dziewczyno!
Tu w oddziale czułam się
jak w rodzinie. Chłopcy byli fantastyczni. Wszyscy ciepło mnie
przyjęli, kiedy tylko czegoś potrzebowałam wyciągali pomocną
dłoń. Rozumieli, że będąc innej płci mam też więcej problemów
niż oni. Nie jestem ani tak silna, ani tak wytrzymała.
-Mogę zadać jedno
pytanie? - Spytałam cicho.
Uśmiechnął się.
-Dobrze, ale tylko jedno.
Przez moment milczałam.
-Gdzie oni są?
-Kto?
Westchnęłam.
-Antek i Janek.
-Musieli wyruszyć
wcześniej. Czekają na nas pod Olszynką.
-Dlaczego?
Spojrzał na mnie krótko.
-Tylko jedno pytanie.
W innej sytuacji
zaśmiałabym się, lecz tutaj nie było mi do śmiechu.
-Maszerują chłopcy,
maszerują! Karabiny błyszczą, szary strój! A przed nimi drzewa
salutują, bo za naszą Polskę idą w bój! Nie noszą lampasów,
chodź szary ich strój, nie noszą ni srebra ni złota, lecz w
pierwszym szeregu podąża na bój, piechota ta szara piechota! - Ich
śpiew był ukojeniem dla uszu. Po chwili dołączyłam do nich
przypominając sobie tę starą piosenkę.
-Teraz ja mogę mieć
jedno pytanie? - Spytał.
Odrzuciłam warkocz do
tyłu.
-Jasne.
Heniek poprawił karabin
i zdjął z głowy czapkę.
-Wiesz, że w oddziale
wszyscy jesteśmy jak brat dla brata. Wiesz, że Polska dla nas
Matką. Wiesz, że jeden za drugiego w ogień skoczy... Może to i
nie moja sprawa, ale za każdego z braci oddał bym życie. A ty
teraz jesteś mi siostrą. Widziałem jak wczoraj patrzeliście na
siebie... Zaufaj i porozmawiaj z nim. Nie możecie marnować czasu...
-Heniek...
-Csi... Wiem co mówię.
Na tym nasza rozmowa się
skończyła. Gdy doszliśmy do lasu pod Olszynką, gdzie Antoni
siedział na skarpie pod lasem przy małym ognisku.
-Czołem! - Krzyknęli
chłopcy.
Zdjęli karabiny z ramion
i przysiedli się do niego tworząc niepełny krąg.
-Malina? - Spytał
Mandaryn.
-Poszedł na zwiad. -
Odpowiedział mu Antek.
Usiadłam najbliżej
niego.
-Jak tam droga? - Spytał
patrząc na mnie.
-Bez większych przygód.
- Uśmiechnęłam się.
Patrzyłam na iskierki
płynące do nieba...
W myślach widziałam jak
ponownie moja ciocia, Ania i cała reszta upadają na ziemię pod
murem.
-Rozbijemy tu obóz. -
Powiedział głośno Janek wychodzący z głębi lasu. - Jest
bezpiecznie.
Nasze oczy spotkały się
i przez moment zaiskrzyły, ale oderwałam je szybko aby nie zwrócić
uwagi chłopców... Chociaż pewnie i tak już ją zwróciłam.
Zmarszczyłam brwi
masując ramię. Wcześniej nie czułam tego bólu, ale tobołek jaki
niosłam przez drogę odcisnął mi dwie pręgi na każdym z ramion.
Po chwili chłopcy nie
przejmowali się już rozkazem, ale zaczęli debatować między sobą
na temat kobiet, wolności i życia w wolnym kraju.
-Pierwsze co zrobię to
pojadę do babki na wieś, powinna się ucieszyć. Przecież zawsze
mówiła, że nie wypuści mnie na wojnę bo sobie nie poradzę... -
Powiedział Gąsior.
-I sobie nie poradziłeś...
- Zażartował Franek, wywołało to serdeczny śmiech u wszystkich.
Przekomarzania i żarty
zajęły mi cały wolny czas. Nie zauważyłam czasu, który płynął.
Dopiero gdy zapadł zmrok Antek wstał i zaczął:
-Mam dla was pewną
propozycję... We wsi trwa festyn jeśli chcecie...
Chłopcy nawet nie
poczekali by mu odpowiedzieć. Złożyli broń i poprawiając w
pośpiechu koszulę ruszyli w stronę świateł za drzewami.
-Miłego! - Krzyknął
Antek.
-A ty nie chcesz iść? -
Spytałam.
Westchnął.
-Idź. Ja zostanę. -
Powiedział Malina.
Mój kuzyn spojrzał na
niego pytająco.
-Na pewno? Nie chcesz iść?
-Idźcie już.
Poczułam mały ciężarek
na sercu. Chciałabym żeby Janek z nami poszedł, ale zmuszenie go
do czegoś mogło by przynieść złe skutki.
-Trzymaj się mnie albo
chłopców. - Dostałam krótkie pouczenie.
Domy były ozdobione
kolorowymi serpentynami i różnorodnymi materiałami. Przede
wszystkim wszystkie budynki wybudowano wkoło dziedzińca, na którym
teraz stał długi stół. Ludzie śmiali się głośno i radośnie
kiedy nas zobaczyli. Kilka osób wyszło w naszą stronę z kromkami
chleba posmarowanymi smalcem. No tak od rana nic nie jadłam. Jak
możliwe, że nie czułam głodu?
-Dziękujemy wam! -
Krzyknął jeden ze starszych.
Trzech muzyków
siedzących na krzesłach poza stołem przygrywało wesoły utwór a
kilka par tańcowało wesoło.
-Zatańczymy? - Podbiegł
do mnie Heniek.
W tym samym czasie jakaś
kobieta poderwała do tańca Antka. Zanim odpowiedziałam tańczyłam
już z chłopcem. Odbijanki doprowadziły, że miałam okazję trafić
w ramiona każdego z gości. Po pewnym czasie ból ramion zaczął mi
poważnie doskwierać.
Wyrwałam się z tłumu i
odszukałam wzrokiem Antka. Cudownie było widzieć go tak
szczęśliwego.
Podeszłam jednak do
stołu, ukroiłam dwie pajdki chleba i posmarowałam je. Nie miałam
już ochoty na zabawę. Wróciły do mnie wszystkie myśli z
poprzedniej nocy.
-Wróciłaś? - Malina
wypatrzył mnie gdy wychodziłam z lasku.
Skinęłam głową.
Kiedy podeszłam już
bliżej, podałam mu posiłek.
-Dziękuję. - Powiedział
zaskoczony.
On też musiał nic nie
jeść od rana.
-Chłopcy przepadli na
dobre? - Spytał z szelmowskim uśmiechem.
Usiadłam obok niego.
-Chyba tak.
Westchnął.
-Powinnaś się zdrzemnąć,
jutro czeka nas daleka droga.
-Mogłabym powiedzieć
tobie to samo.
Westchnął.
-Dlaczego ty jesteś taka
uparta...
-Niestety, jesteś na mnie
w pewnym sensie skazany. - Zaśmiałam się.
-Będę musiał to jakoś
przeżyć.
Zachichotałam cicho, ale
po chwili znów nadszedł skurcz ramion, chwyciłam je dłonią i
mruknęłam.
-Boli? - Spytał.
-Troszkę.
Uniósł się odrobinę i
usiadł za mną.
-Mogę? - Wyszeptał.
Poczułam jego oddech na
swojej szyi.
Skinęłam głową.
-Gdy pierwszy raz wziąłem
toboły na ramiona, paski wydarły mi kawałeczki skóry...
Poczułam jak odsłania
moje ramiona.
Odwróciłam głowę i
zobaczyłam, że to co wydawało mi się pręgą, jest dużym
siniakiem gdzieniegdzie przetartym do krwi.
-Odpręż się.
Wciągnęłam powietrze
do płuc gdy palcami delikatnie dotknął skóry. Przeciągnął nimi
wzdłuż obu, ale po chwili przestał i odchylając się do tyłu
wyciągnął coś z kieszeni.
-To powinno ci pomóc.
Kiedy po chwili nałożył
na ranę niesamowicie zimną maść poczułam ukłucie mrozu i ulgę.
-Lepiej? -Spytał.
-Tak...
Wciąż delikatnie zaczął
masować moje ramiona. Włosy przyklejały się do mokrej części,
odkleił je i przełożył na drugą stronę. Uniosłam głowę i
spojrzałam w gwiazdy.
-Pięknie tu... -
Szepnęłam.
Przymknęłam oczy a w
tym momencie poczułam jak jego wargi dotykają obolałej skóry.
-To też powinno ci pomóc.
- Jego głos był ciepły i przyjemny.
Pragnęłam więcej...
Więcej tych
pocałunków...
Więcej tego dotyku...
-Dziękuję. - Spojrzałam
na niego.
-Uratowałaś mi życie,
jestem ci winny wszystkiego.
Ujrzałam mały okrągły
wisiorek zwisający na wysokości piersi. Wcześniej go nawet nie
zauważałam.
-Nie mogłam postąpić
inaczej...
Spojrzałam w bok.
Był tak blisko, że
każdy oddech teraz odczuwałam na lewym policzku.
Dwoma palcami ujął moją
brodę i odwrócił w swoją stronę. Patrzyłam w te piękne ciemne
oczy, w których czaiły się tajemnicze ogniki.
-Jesteś wyjątkowa wiesz?
Chciałam odwrócić
wzrok, ale nie zdołałam.
Uczułam jak delikatnie
jego wargi musnęły moje. Tylko tyle...
Muśnięcie, ale za to
oddała bym naprawdę wiele.
-Ale nie dla mnie... -
Szepnął.
-Co ty mówisz... -
Dotknęłam jego serca. - Nie martw się o mnie... Jestem już duża.
Uśmiechnęłam się.
-Jestem złym
człowiekiem...
-Nie. - Teraz to on
uciekał od mojego wzroku. Więc chwyciłam go tak jak on mnie. -
Uwierz...
Przerwał mi kładąc na
moich ustach palec.
-Cśiii...
Zakrył moje ramiona.
-Połóż się...
-Wyszeptał. - Musisz odpocząć...
-Nie bądź moim tatą...
Roześmiał się cicho.
-Uparciuch.
Wstał i obchodząc
ognisko dookoła dołożył drewna. Gdy powrócił do mnie podał mi
swoje moro.
-Okryj się.
Jeszcze chwilę
siedziałam, ale w końcu usłuchałam go i położyłam się na
ziemi. Sen przyszedł szybko, ale zanim przymknęłam oczy,
przyglądałam się jego przystojnej twarzy, delikatnym rysom i
pięknym oczom.
Minął kolejny dzień...
Kolejny dzień...
Drugi taki może nie
nadejść...
Oczy wilka
Część Trzecia
Czułam jak nogi odmawiają
posłuszeństwa. Ból stawał się nie do zniesienia. Bolały mnie
kości i mięśnie... Po porannej rozmowie prawie odrazu wyruszyliśmy
w drogę. Słowa Maliny wciąż dręczyły moją głowę. Nie umiałam
przestać myśleć o tym co spotka tych wszystkich ludzi... Dzieci...
Jednocześnie czułam, że pozostawienie tego problemu za plecami
jest najgorszym czym mogę zrobić. Chciałabym krzyczeć,
wrzeszczeć! Ratujcie ich! Ludzie ratujcie się!
-Nie mam już siły... - Wyszeptałam
łapiąc oddach.
Janek odwrócił się i spojrzał na
mnie swoim surowym wzrokiem.
-Musimy dotrzeć do
miasteczka przed zmrokiem.
Skinęłam głową.
Dam radę! Muszę dać
radę!
Folwark był małym
miasteczkiem położonym w samym środku drogi do Tomaszewa. Tak
bardzo chciałabym już zobaczyć Antka. Tak mi smutno... Przecież
on widział jak ginie jego matka i nie mógł z tym nic zrobić... On
jest mi jak brat. Jeśli coś mu się stało... Zostanę sama na tym
świecie. Musi żyć.
Straciłam równowagę i
upadłam. Malina idący przodem odwrócił się na mój cichy jęk i
doskoczył do mojego bezwładnego ciała.
-Janka!
Oczy zamykały mi się i
otwierały. Nie czułam już mięśni. Ból stał się taki silny,
ale zaa chwilę osłab...
Zasnęłam?
Śniłam o mamie i tacie.
O ciepłym dniu w Piotrkówce, czy za tym tęsknię najbardziej?
Chwilę później to wszystko zamieniło się na stołówkę w
Roztrzynowie. Ania stojąca przy garze. Zapach cienkiej kartoflanki.
Ciocia siedząca na krześle w kącie, obierająca cebulę. Po chwili
śmiech chłopaków idących przez podwórko za domem. To moja
tęsknota?
Spokojnie otworzyłam
oczy.
Malina siedział oparty o
drzewo. Gdy spojrzał na mnie uśmiechnął się powolnie.
-Nareszcie. - Westchnął.
Podciągnęłam się do
tej samej pozycji.
Głośno burknęło mi w
brzuchu.
-Jak dotrzemy do
miasteczka poszukamy czegoś do jedzenia.
-Nie jestem, aż taka
głodna. - Skłamałam, ale kolejne burki mnie zdradziły.
-Słyszę.
Uśmiechnęłam się.
Tak! Jestem bardzo
głodna! - Pomyślałam.
Czułam straszny głód,
ale w jednej chwili zniknął gdy pomyślałam o tych wszystkich
biednych ludziach, którzy aby zjeść i aby nakarmić swoje dzieci
muszą zarywać noce na pracy.
-Czuję się już lepiej
możemy ruszać. - Powiedziałam.
Spojrzał na mnie
złagodniałym wzrokiem.
-A więc ruszajmy.
Pierwsze kroki stawiałam
z łatwością, ale już po kilku minutach marszu ponownie ból stał
się nie do zniesienia. Stopy zaczęły się plątać, ale Malina
przyszedł z pomocną dłonią. Objął moje ramiona i mocno
przytrzymał. Tak było łatwiej, mimo to zdawałam sobie sprawę jak
wielkim obciążeniem dla niego jestem. On nie miał czasu odpocząć.
Kiedy byłam już
bezsilna w oddali ujrzałam światła Folwarku. Uśmiechnęłam się
do siebie w środku, bo na cielesne okazywanie radości nie było
sił.
-Pamiętaj, że jesteś
moją żoną. - Wyszeptał gdy zbliżyliśmy się do pierwszych
budynków.
Zmrok pochłonął już
wszystko wkoło.
Janek podszedł do
pierwszych napotkanych drzwi i zaczął głośno pukać.
-Kto?! - Głos ze środka
był szorstki, twardy i męski.
-Czy nie znajdzie się tu
trochę miejsca do przenocowania?
-Czego?! - Stary mężczyzna
stanął w drzwiach.
-Idę z żoną do
Tomaszyc, noc nas zastała w środku drogi, nie znajdzie się tu
chociażby kawałek podłogi do przenocowania?
Staruch przeczesał siwe
włosy dłonią. Był gruby, ubrany w lnianą koszulę. Nie wyglądał
na biedaka, raczej na kogoś kto nie rzuca pieniędzmi, ale też nie
ma ich aż nadto.
-Pieniądze. - Dodał
stary.
Chłopak wyjął z
kieszeni parę monet, gdy siwy ujrzał je usunął się na bok.
-Idźcie na górę. -
wydał polecenie.
Malina zmierzył go
wzrokiem a po chwili rzucił, krótkie spojrzenie na drabinę przy
ścianie.
-Proszę. - Chłopak podał
mi dłoń i pomógł wejść na pierwszy stopień.
Na górze było ciemno. W
rogu paliła się tylko jedna lampa. Nie było tam łóżka jedynie
pierzyna rozłożona na deskach.
Usiadłam na pościeli.
-Powinieneś zmienić
opatrunek. - Przypomniałam sobie o jego ranie na ręce.
Westchnął.
Jego oczy lśniły
ciepło, ale nie radośnie. Powolnie rozpiął koszulę i zsunął ją
z jednego ramienia odsłaniając zakrwawione miejsce.
-Usiądź.
Gdy przysiadł przy mnie
odwiązałam kawałek materiału owinięty na ręce i odrzuciłam go
na bok.
Rana wciąż była
świeża, krew zastygła tylko na rożkach.
Oderwałam kolejny
fragment koszuli.
-Ślina niweluje
rozprzestrzenianie się bakterii.
Podałam mu materiał,
który później ciasno przycisnęłam do rany.
-Dużo wiesz... - Odparł.
Westchnęłam.
-Lubiłam książki.
-Teraz nie lubisz?
-Teraz nie mam już
niczego z dawnego życia... Nawet rodziny.
Wbiłam wzrok w świeczkę.
Jej płomienie
rozświetlały zaledwie fragment pokoju, ale dzięki niej w dalszych
częściach panował półmrok.
Odsunęłam się i
oparłam w wolnym miejscu.
-Sama mi mówiłaś, że
trzeba wierzyć.
Jego słowa znów
wprawiły mnie w zamyślenie. Nie wiem czy mówił coś jeszcze gdy
odpływałam. Przez to całe zmęczenie sen był mocny i twardy, ale
twarde deski nie dawały pełnego komfortu. Całą noc czułam jak
pod łopatkami kują mnie drzazgi.
Huki i wrzaski na dole
zbudziły mnie nad ranem.
Wyraźnie słyszałam
głośne kroki gdy ktoś wchodził po drabinie.
-Aufstehen! Hände hoch.
Facet w wieku około
czterdziestu lat mierzył w moją stronę z broni wielostrzałowej.
-Es sind Sie betrügerische
Guerillas! - Zaczął wrzeszczeć wchodzący za nim drugi niemiec.
Ten miał jasne blond
włosy i widoczną przez środek policzka bliznę.
-Dokumente!
Janek zerwany ze snu,
wyjął z kieszeni marynarki, leżącej na ziemi, książeczki z
naszymi dokumentami.
Starszy Niemiec otworzył
pierwszą książeczkę i spojrzał na mnie. Jego spojrzenie było
lodowate i napiętnowane okrucieństwem.
-Namen des Vaters.
Moje serce na moment
zamarło.
-Andrew.
-Pole? - Spytał.
-Deutsch.
W fałszywych dokumentach
polaków dla bezpieczeństwa zawsze ojciec bądź matka byli
pochodzenia niemieckiego.
-Ihre Ehefrau? - Spojrzał
na Malinę.
-Ja.
Stary jeszcze raz
przeszył mnie wzrokiem i burcząc coś do drugiego zszedł na dół.
Człowiek z blizną
kopnął nasze rzeczy.
-Wy Polaczki nie
powinniście ukrywać się u nie zaufanych ludzi.
Uniosłam brwi słysząc
jego polszczyznę.
-Cieszcie się, że Hans
nie jest bardziej dociekliwy. Wiem swoje i zwykli ludzie nie sypiają
po strychach.
-Dotarliśmy z żoną do
wioski późnym wieczorem, nie mieliśmy gdzie się skryć przed
zmrokiem. - Powiedział Malina.
Dopiero po chwili ciszy
Niemiec, bądź też Polak, wyszedł.
Stałam w bezruchu wciąż
jeszcze zaskoczona poranną wizytą. Myślałam, że Polacy pomagają
Polakom, ale słowa Janka jednak się zgadzały. Pomaganie się im
nie opłaca.
-Załatwię to.
Janek wyjął spod
marynarki pistolet.
Dlaczego policjant nie
wyciągnął go gdy przetrząsał nasze rzeczy?
Może jedna nam pomógł?
-Co?
Nie odpowiedział.
Słyszałam tylko stukanie jego butów na szczebelkach drabiny.
-Ty pieprzony zdrajco!
Rzuciłam się za nim,
lecz kiedy zeszłam na dół Malina trzymał lufę przy skroni
grubego faceta.
-Mam rodzinę nie mogłem
ryzykować! Nie zabijaj mnie... Nie zabijaj. Nie mogłem ryzykować.
Nie mogłem... - Skomlał, klęcząc.
-Malina! - Krzyknęłam.
-Myślisz, że kto walczy
o to żebyś mógł siedzieć w tym domu?! Ludzie tacy jak my!
-Mam dwie córki... Są z
moją żoną na wsi... Proszę... Beze mnie sobie nie poradzą.
Proszę... Błagam...
Serce biło mi z
nieopisaną szybkością.
Waliło jak młotem.
Bałam się...
Czułam, że Janek jest
zły i jeśli postanowi strzelić zrobi to...
Ale...
Czułam też, że jego
serce nie jest aż tak lodowate.
-Jesteś cholernym
zdrajcą. - Krzyknął. - Jeśli nie zginiesz z mojej ręki ktoś w
końcu strzeli.
Na pięknej twarzy
chłopaka rysowały się nerwy. Złość wręcz kipiała. Ten
mężczyzna po prostu się bał. Gdyby Niemcy odkryli nas poprzez
nalot, nie pytali by kim jesteśmy. Nie sprawdzali by dokumentów.
Ich działanie polegało na stawianiu pod mur a nie pytaniu.
Lufa odsunęła się od
głowy.
Poczułam niebywałą
ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca.
Wiedziałam...
Wiedziałam, że Janek
nie jest taki...
Nie mógłby go zabić.
Kiedy opuściliśmy dom,
w którym spędziliśmy noc widziałam, że oczy Maliny wciąż nie
odzyskały naturalnego błysku.
Szliśmy szybciej niż
wczoraj. W mieście szłam obok dopiero na obrzeżach zostałam kilka
metrów za nim. Słońce nie świeciło już tak mocno jak na
początku lata. Zawsze lubiłam jesień, ale teraz zauważałam jej
minusy. W cienkiej sukience zaczynałam czuć ciarki na plecach.
Janek odwrócił się
słysząc szczękanie moich zębów.
-Załóż to. - Podał mi
marynarkę.
Koszula była zakrwawiona
bardziej niż wczoraj. Widać coś nie dobrego działo się z raną.
-Muszę obejrzeć twoją
rękę. - Wyszeptałam kiedy jeszcze był blisko.
-Nie ma na to czasu.
Przeszliśmy przez miedzę
i zaczęliśmy przedzierać się przez chaszcze.
Jedna z kolczastych
gałęzi otarła się o ranę chłopaka na co syknął z bólu.
-Zatrzymaj się. -
Powiedziałam.
Nie usłuchał mnie idąc
dalej.
-Janek!
Odwrócił się
gwałtownie.
-Obiecałem Antkowi, że
cię doprowadzę i to zrobię! - Odparł.
Szedł dalej.
Nie czułam już bólu
mięśni. Zaczęłam bać się o niego...
Po długich minutach
marszu spod mojego prowizorycznego opatrunku zaczęła wylewać się
krew. Brunet szedł coraz słabiej. Nie stawiał już kroków tak
pewnie... Aż upadł.
Podbiegłam jak
najszybciej, gubiąc po drodze jego marynarkę.
-Janek! - Krzyknęłam. -
Słyszysz mnie? Janek!
Oczy miał zamknięte,
ale oddychał.
Uklękłam i na kolanach
położyłam sobie jego rękę. Gdy odwiązałam materiał z ręki,
rana była otwarta, krwawiła mocno.
-Nie możesz mnie tu
zostawić... Słyszysz... - Łza spłynęła po policzku.
Oddychałam powoli...
Musiałam zachować spokój.
Chwyciłam go od tyłu za
ramiona i przeciągnęłam pod drzewo. Uniosłam go do pozycji
siedzącej, aby nie uciskał klatki piersiowej.
-Woda... - Rozejrzałam
się wkoło.
Nigdzie nie widziałam
niczego co mogłoby mu pomóc.
Tylko jesienne liście...
Tylko tyle.
Szarpnęłam swoją
sukienkę i oderwałam kolejne pasmo materiału. Ucisnęłam nim ranę
tamując krwawienie.
Poczułam krople
spadającą na nos.
Dziękuję...
Dziękuję!
Deszcz... Jesienny
deszcz.
Ponownie oderwałam
fragment materiału i wyciągnęłam dłoń spod drzewa. Gdy namókł
zamieniłam go z poprzednim opatrunkiem. Z rozerwanego mięśnia nie
wypływała już krew. Na całe szczęście...
-Jesteś taki uparty! -
Westchnęłam. - Gdybyś mi pozwolił... Po prostu pozwolił...
Przyłożyłam ucho do
jego piersi.
Serce biło...
Biło słabo, ale
cudownie...
Boże.
Pomóż mi!
On musi żyć...
Musi...
Uniosłam się i
spojrzałam na jego śpiącą twarz...
Czy coś do niego czułam?
Znam go tak krótko... Za krótko. Czy mogę czuć coś do kogoś
takiego jak on?
Odchyliłam głowę do
tyłu, wciągając do płuc świeże powietrze.
Deszcz ustał po kilku
minutach. Liście ponownie zaczęły szumieć.
Odnalazłam suche drewka
i odpaliłam ognisko. Ciepło nie od razu ogrzało moje ciało.
Właściwie dopiero wtedy zaczęłam odczuwać jak bardzo zmarzła.
Ogień...
Ciepło...
Nie mogłam spać. Wciąż
bałam się, że on... że on może umrzeć...
Tak strasznie się bałam.
Siedziałam blisko niego.
Raz patrzyłam jak oddycha innym razem jak iskry uciekają ku niebu.
-Boże... Spraw, że... -
Łza spłynęła po policzku.
Nagle poczułam jak coś
dotyka moich pleców.
Odwróciłam się
gwałtownie.
Gdy zobaczyłam jego
ciemne oczy, na moją twarz od razu wkradł się uśmiech.
-Co cię tak cieszy? -
Spytał ciepło.
Nie miałam ochoty na
odpowiadanie...
Uścisnęłam go mocno.
Syknął odrobinę gdy przycisnęłam ranę. Odsunęłam się aby
spojrzeć w jego oczy.
-Dziękuję. - Powiedział.
-Za co? - Spytałam z nie
schodzącym z ust uśmiechem.
Dotknął mojej dłoni.
-Za to.
Przez moment nasze oczy
nie mogły się rozłączyć, ale po chwili coś wkradło się do
jego spojrzenia. Znów ta mgiełka.
Zabrał dłoń dość
gwałtownie.
-Przepraszam. - Wyszeptał.
Zapadła cisza.
Znów tylko wpatrywałam
się w iskry.
-Co się dzieje? -
Spytałam cicho.
-Nic... - Wiedziałam, że
kłamię.
Przewróciłam oczami.
-Nie jestem ślepa. -
Spojrzałam na niego. - Widzę w twoich oczach coś złego.
Odchylił odrobinę
głowę.
-Wydaje ci się.
-Możesz mnie nie
okłamywać? - Spytałam.
Parsknął.
-A kim jesteś, że mam
mówić ci wszystko?
Odpowiedziałam
parsknięciem na parsknięcie.
-A więc jest coś czego
mi nie mówisz... Dobrze. Ty tu dowodzisz...
Nic nie powiedział...
Nie dotknął mnie...
Nawet nie spojrzał w
moją stronę...
Pieprzony dupek!
Kim on jest, że mam się
na niego wściekać?
Co czuję, że tak bardzo
irytuje mnie jego kłamstwo?
Cholera jasna...
Co kryją te piękne
oczy?
Milczenie czasami rani
bardziej niż słowa...
Rano ruszyliśmy w dalszą
drogę. Wciąż bez słów. W milczeniu. Przeszliśmy przez las,
minęliśmy polanę i polną drogą doszliśmy do Tomaszewa. Nie
wiedziałam gdzie chłopcy mają na nas czekać. Teraz nawet gdybym
chciała wiedzieć i tak bym się do niego nie odezwała.
W tym mieście było
inaczej... Ludzie tak jakby nigdy nic, siedzieli przed domami na
ławeczkach, dzieci bawiły się wesoło i śmiały głośno.
Poczułam ciepły wietrzyk, może ostatni letni.
Szliśmy ciemną, wąską
uliczką. Młoda kobieta siedząca przed domem z dzieckiem na piersi
przyglądała nam się żarliwie.
Na końcu uliczki Malina
zapukał do drewnianych drzwi.
-Hasło! - Usłyszałam
cichy głos.
-Mała!
Spojrzałam na niego
pytająco, lecz drzwi szybko otworzyły się a za nimi ukazał się
Antek.
-Janka! - Jego głos był
pełen tęsknoty i ciepła.
Dziewczyna chciałam
rzucić mu się na szyję, ale on odsunął się i wzrokiem nakazał
nam wejście do domu. Dopiero za progiem pozwolił mi na okazanie
uczuć.
-Nareszcie. - Wyszeptałam.
Młodzieniec spojrzał na
mnie ze łzami w oczach.
-Przepraszam.
Zmarszczyłam brwi.
-Nie masz mnie za co
przepraszać. - Odpowiedziałam.
-Przepraszam, że musiałaś
na to wszystko patrzeć. Obiecywałem sobie, że zapewnię ci
bezpieczeństwo.
-Jestem bezpieczna.
-Nikt nie jest bezpieczny.
- Wtrącił się malina.
-On ma rację mała. -
Głos Antka delikatnie drżał.
-Nie chcę już być
ciągle bezpieczna. Zostałeś mi tylko ty... Kocham cię braciszku.
- Często nazywałam go moim bratem. - Dlatego nie mogę cię
opuścić.
Janek spojrzał na mnie
srogo, widziałam to kątem oka.
-Widziałam zbyt wiele.
Nie umiem już być wobec tego obojętna. Nie mogę...
Obaj chłopcy spojrzeli
na mnie ze złością i smutkiem jednocześnie.
-Janka... - Usłyszałam
cichy szept Maliny.
Chłopcy
Część czwarta
Stałam pomiędzy dwoma
mężczyznami. Ja mała, młoda i delikatna... Może kiedyś taka
byłam. Teraz nie jestem już tą samą Janiną Borowską.
-Nie możesz walczyć! -
Zaparł się Antek.
-To nie jest twoja
decyzja. - Zablokowałam go.
Zmarszczył brwi.
-Kocham cię jak siostrę
i nie chce cię stracić.
-I nie stracisz. Gdybyś
był daleko ode mnie... Każdego dnia bym się o ciebie bała. - Łza
spłynęła mi po policzku. - Widziałam poświęcenie i zdradę...
Ból i szczęście... Strach i oddanie... Teraz wiem, że moje życie
może kogoś uratować. Wiem, że nie jestem słaba...
-Mała... - Wyszeptał mój
kuzyn.
-Dobrze... - Powiedział
Malina opadając na krzesło.
Antek spojrzał na niego
pytająco.
-Jeżeli kiedykolwiek coś
jej się stanie możesz mnie zabić. Wiem, że ona sobie poradzi.
Wierzę w to. - Dodał.
Zapadła cisza.
Była długa...
Nieprzerwana niczym.
Inni chłopcy wciąż
znajdowali się za zamkniętymi drzwiami w innym pomieszczeniu. Po
kilku minutach bezdźwięcznie Janek do nich dołączył. Zostałam
sama z bratem...
-Czy coś między wami
zaszło? - Spytał.
Parsknęłam.
-Co?! Nie...
-Drugi raz w życiu widzę
Malinę popierającego jakąś kobietę...A poza tym...
-Nic nie zaszło. -
Zaprzeczyłam po raz drugi.
-Patrzy na ciebie
inaczej... - Dokończył nie zwracając uwagi na moje słowa.
Zawsze taki był. Kiedy
chciał coś zrobić nie zwracał uwagi na to co działo się wokół.
Szedł do celu mimo wszystko. Widać pozostało tak do teraz.
-Janka. Znam cię...
Widzę, że nie jesteś wobec niego obojętna.
Otworzyłam usta by
zacząć mówić.
-Nic nie mów... Janek
jest dla mnie jak brat. Znam go od kiedy przyjechał do Roztrzynowa.
Wtedy nie był tym samym człowiekiem co teraz. Pamiętaj o tym co
teraz ci powiem. Jego uczucia są skryte na dnie, ale kiedy je okaże
pilnuje ich jak własnego serca.
Wbiłam wzrok w ziemie,
ale Antek dwoma palcami uniósł moją głowę.
-A więc witaj w oddziale.
- Dodał spokojnie. - Jesteś moją siostrą i nigdy nie pozwolę,
żeby coś ci się stało.
Kiedy weszliśmy do
pokoju gdzie była reszta, chłopcy spojrzeli na mnie spod byka, ale
po chwili rozpoznali we mnie dziewczynę ze stołówki i z ciepłymi
uśmiechami przytulali mnie, machali lub podawali dłonie.
-Janka będzie z nami
walczyć. Może potraktujecie to jak szaleństwo, ale...
-Witaj w oddziale Mała! -
Powiedzieli wszyscy nie dając Antkowi dokończyć.
Młodzieniec roześmiał
się cicho.
-Myślę, że nie musimy
już szukać ci pseudonimu.
W mieście spędziliśmy
trzy dni. Przez ten czas uczyłam się wszystkiego. Całe dnie,
czasami nawet nocami. Antek i kilku innych chłopców zabrali mnie do
lasu i nauczyli używać broni. Heniek czyli mandaryn pokazał mi
wszystkie możliwe znaki konspiracyjne oraz nauczył szyfrować. Ani
razu nie rozmawiałam z Maliną. Próbowałam wmówić sobie, że to
co poczułam przez ten moment kiedy leżał nie przytomny, było
złudzeniem, ale wciąż gdy o tym myślałam nacierało coraz
mocniej.
-O czym myślisz? - Spytał
Heniek, który siedział obok mnie przy ognisku trzymając w ręku
menażkę wypełnioną zupą z czerwonej fasoli.
-O niczym...
-Każdy o czymś myśli,
nawet kiedy wydaje mu się, że ma całkiem czysty umysł to wie, że
w głowie wciąż jest coś innego. Cały czas supełki i
zagmatwanie. Nie znałem żadnej osoby, która miała by puste myśli.
Mandaryn... Kiedy
spoglądałam na niego, zawsze widziałam miłość, którą darzył
Anię. Tak to właśnie on. Ten sam, który gdy siadał przy stoliku
nie odrywał wzroku od mojej współpracownicy, a gdy tylko ona
podchodziła zalewał się złotym uśmiechem i razem z nią jedną
wygiętą, starą łyżeczką jadł cienką zupę. Wiele razy kiedy
brakło dla nas porcji widziałam jak oddawał jej swój talerz. Byli
tacy cudowni... Szczęśliwi... Idealni.
Wpatrując się w ogień
wciąż widziałam za jego płomieniami Janka siedzącego naprzeciwko
mnie.
-Porozmawiaj z nim.
-Wyszeptał Heniek szturchając mnie łokciem.
-Nie mogę... On...
-Wiesz Mała, też się
kiedyś bałem... Ale to nie był strach o to, że zginę czy
zostaniemy napadnięci. To był strach, że Ania już nigdy nie
spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma. Kochałem ją. Cały
czas ją kocham, ale wiesz... Nigdy nie będę żałował ani chwili
spędzonej przy niej. Nigdy nie będę żałował... No może tylko
jedne chciałbym zmienić. Porozmawiał bym z nią pierwszego dnia
gdy tylko ją zobaczyłem. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu na
szczęście.... - Po ostatnich słowach wstał i odszedł w ciemność.
To co mówił musiało
sprawić mu niesamowity ból. Musiał cierpieć, ale mimo wszystko
chciał mi pomóc.
Siedziałam tak sama do
czasu kiedy Antek zaszedł mnie od tyłu, szturchnął delikatnie i
skinął w stronę lasu. Poszłam za nim.
-Coś jest nie tak... -
Zaczął. - Nie oszukasz mnie...
To fakt.
Gdy wciąż milczałam
zaczął mówić:
-Janek nie jest zwykłym
chłopakiem. Przeżył więcej niż my wszyscy razem wzięci...
-Mówił mi. - Przerwałam
mu.
Westchnął.
-Nie powiedział ci
wszystkiego. Kiedy go poznałem był zagubiony, smutny, inny... Nigdy
nie widziałem człowieka w takim stanie. Gdy wstąpił do oddziału,
gdy zdobywał następne stopnie, gdy stawał się dowódcą, nigdy
nie był szczęśliwy. Ale jednego dnia wszystko się zmieniło.
Poznał młodą, ładną, miłą dziewczyną. Była naprawdę
fantastyczna... I nie chodzi tu o jej długie blond loki, ale o serce
i o miłość którą go obdarzyła. Uciekał wieczorami aby się z
nią spotkać. Zaczął zaniedbywać oddział. Nie przemyślał
wszystkiego gdy pozwolił chłopcom iść do wioski na wesele...
Niemcy przyjechali nad ranem, byliśmy zmęczeni ale nie daliśmy się
zaskoczyć, ale było ich zbyt wielu. Jeden błąd, jednego
człowieka. Doprowadził do śmierci ponad dwudziestu osób. Danka
też zginęła... Nie zdołał obronić ani jej, ani nas, ani tych
wszystkich ludzi... Od tamtej pory nigdy nie widziałem na jego
twarzy chodź cienia szczęścia, ale teraz gdy patrzę jak siedzicie
po dwóch stronach i każde patrzy na drugie... On się boi. Jest z
nas najodważniejszy, lecz strach przed stratą jest zbyt wielki. To
do ciebie należy decyzja. To ty musisz zdecydować. Albo
zaryzykujesz i weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wasze
uczucia, albo zrezygnujesz. Tylko pamiętaj, że jeden fałszywy
krok, może zrujnować wszystko.
Stałam jak zamurowana.
Nie umiałam wykrztusić słowa.
-Wracajmy, zaczną się o
nas martwić. -Dodał.
-Antek... - Wyszeptałam.
-Dziękuję. I proszę abyś...
-Oddam za ciebie życie
jeśli będzie trzeba. -Powiedział i ruszył w stronę obozowiska.
Wszystko co mi powiedział
buzowało mi w głowie przez całą noc. Zasnęłam dopiero nad
ranem.
Gdybym mogła tak podjąć
jakąś decyzję...
Nie potrafiłam zrozumieć
co do niego czuję...
Ale wiedziałam jedno,
nie jest mi obojętny.
O szóstej obudził mnie
Heniek. Wyraz jego twarzy poinformował mnie, że czeka nas ciężki
dzień.
-Coś się stało? -
Spytałam.
-Musimy iść.
Wśród chłopców nie
było ani Antka, ani Maliny.
-Gdzie...
-Nie zadawaj pytań. -
Przerwał mi Heniek.
Skinęłam głową.
Poprawiłam szelki za
dużych bojówek i ruszyłam za chłopakiem. Zbiórka przebiegała
jak zawsze doskonale. Chłopcy poprawiali elementy garderoby, koszule
mundurowe, spodnie. Tylko niektórzy mieli oficerki, gdyż w tych
czasach był to rzadki i drogi produkt.
-Rozkaz z rąk samego
generała! Nakazuje się oddziałowi „Burza” Wyruszenie za Wisłę,
czekać tam na was będzie przydział do oddziałów Armii Krajowej,
z którymi udacie się na kresy.
Do czasu trwania komendy
„Baczność” nikt nie śmiał się odezwać, lecz gdy została
ona zwolniona rozległ się cichy szept. Rozumiałam słowa, ale
czułam, że nie rozumiem treści.
Gdy zakończyła się
zbiórka i Heniek wydał rozkaz wymarszu ustałam obok niego.
-Co to wszystko oznacza?
Westchnął głośno.
-Generał wysyła nas w
najgorsze miejsce. - Zaczął. - Na kresach, wszystko wygląda
inaczej...
-Chciałbyś już
odetchnąć. Tęsknisz za wolną Polską?
Spojrzał przez chwilę w
dal .
-A kto nie tęskni?
-Żołnierz drogą
maszerował, nad serduszkiem się użalił. Więc je do plecaka
schował i pomaszerował dalej! Tę piosenkę, tę jedyną. Śpiewam
dla ciebie dziewczyno! - Podejrzewam, że głos chłopców niósł
się daleko, daleko w dal. - Może właśnie jest w rozterce,
zakochane czyjeś serce. Może potajemnie kochasz i po nocach
tęsknisz szlochach! Tę piosenkę te jedyną śpiewam dla ciebie
dziewczyno!
Tu w oddziale czułam się
jak w rodzinie. Chłopcy byli fantastyczni. Wszyscy ciepło mnie
przyjęli, kiedy tylko czegoś potrzebowałam wyciągali pomocną
dłoń. Rozumieli, że będąc innej płci mam też więcej problemów
niż oni. Nie jestem ani tak silna, ani tak wytrzymała.
-Mogę zadać jedno
pytanie? - Spytałam cicho.
Uśmiechnął się.
-Dobrze, ale tylko jedno.
Przez moment milczałam.
-Gdzie oni są?
-Kto?
Westchnęłam.
-Antek i Janek.
-Musieli wyruszyć
wcześniej. Czekają na nas pod Olszynką.
-Dlaczego?
Spojrzał na mnie krótko.
-Tylko jedno pytanie.
W innej sytuacji
zaśmiałabym się, lecz tutaj nie było mi do śmiechu.
-Maszerują chłopcy,
maszerują! Karabiny błyszczą, szary strój! A przed nimi drzewa
salutują, bo za naszą Polskę idą w bój! Nie noszą lampasów,
chodź szary ich strój, nie noszą ni srebra ni złota, lecz w
pierwszym szeregu podąża na bój, piechota ta szara piechota! - Ich
śpiew był ukojeniem dla uszu. Po chwili dołączyłam do nich
przypominając sobie tę starą piosenkę.
-Teraz ja mogę mieć
jedno pytanie? - Spytał.
Odrzuciłam warkocz do
tyłu.
-Jasne.
Heniek poprawił karabin
i zdjął z głowy czapkę.
-Wiesz, że w oddziale
wszyscy jesteśmy jak brat dla brata. Wiesz, że Polska dla nas
Matką. Wiesz, że jeden za drugiego w ogień skoczy... Może to i
nie moja sprawa, ale za każdego z braci oddał bym życie. A ty
teraz jesteś mi siostrą. Widziałem jak wczoraj patrzeliście na
siebie... Zaufaj i porozmawiaj z nim. Nie możecie marnować czasu...
-Heniek...
-Csi... Wiem co mówię.
Na tym nasza rozmowa się
skończyła. Gdy doszliśmy do lasu pod Olszynką, gdzie Antoni
siedział na skarpie pod lasem przy małym ognisku.
-Czołem! - Krzyknęli
chłopcy.
Zdjęli karabiny z ramion
i przysiedli się do niego tworząc niepełny krąg.
-Malina? - Spytał
Mandaryn.
-Poszedł na zwiad. -
Odpowiedział mu Antek.
Usiadłam najbliżej
niego.
-Jak tam droga? - Spytał
patrząc na mnie.
-Bez większych przygód.
- Uśmiechnęłam się.
Patrzyłam na iskierki
płynące do nieba...
W myślach widziałam jak
ponownie moja ciocia, Ania i cała reszta upadają na ziemię pod
murem.
-Rozbijemy tu obóz. -
Powiedział głośno Janek wychodzący z głębi lasu. - Jest
bezpiecznie.
Nasze oczy spotkały się
i przez moment zaiskrzyły, ale oderwałam je szybko aby nie zwrócić
uwagi chłopców... Chociaż pewnie i tak już ją zwróciłam.
Zmarszczyłam brwi
masując ramię. Wcześniej nie czułam tego bólu, ale tobołek jaki
niosłam przez drogę odcisnął mi dwie pręgi na każdym z ramion.
Po chwili chłopcy nie
przejmowali się już rozkazem, ale zaczęli debatować między sobą
na temat kobiet, wolności i życia w wolnym kraju.
-Pierwsze co zrobię to
pojadę do babki na wieś, powinna się ucieszyć. Przecież zawsze
mówiła, że nie wypuści mnie na wojnę bo sobie nie poradzę... -
Powiedział Gąsior.
-I sobie nie poradziłeś...
- Zażartował Franek, wywołało to serdeczny śmiech u wszystkich.
Przekomarzania i żarty
zajęły mi cały wolny czas. Nie zauważyłam czasu, który płynął.
Dopiero gdy zapadł zmrok Antek wstał i zaczął:
-Mam dla was pewną
propozycję... We wsi trwa festyn jeśli chcecie...
Chłopcy nawet nie
poczekali by mu odpowiedzieć. Złożyli broń i poprawiając w
pośpiechu koszulę ruszyli w stronę świateł za drzewami.
-Miłego! - Krzyknął
Antek.
-A ty nie chcesz iść? -
Spytałam.
Westchnął.
-Idź. Ja zostanę. -
Powiedział Malina.
Mój kuzyn spojrzał na
niego pytająco.
-Na pewno? Nie chcesz iść?
-Idźcie już.
Poczułam mały ciężarek
na sercu. Chciałabym żeby Janek z nami poszedł, ale zmuszenie go
do czegoś mogło by przynieść złe skutki.
-Trzymaj się mnie albo
chłopców. - Dostałam krótkie pouczenie.
Domy były ozdobione
kolorowymi serpentynami i różnorodnymi materiałami. Przede
wszystkim wszystkie budynki wybudowano wkoło dziedzińca, na którym
teraz stał długi stół. Ludzie śmiali się głośno i radośnie
kiedy nas zobaczyli. Kilka osób wyszło w naszą stronę z kromkami
chleba posmarowanymi smalcem. No tak od rana nic nie jadłam. Jak
możliwe, że nie czułam głodu?
-Dziękujemy wam! -
Krzyknął jeden ze starszych.
Trzech muzyków
siedzących na krzesłach poza stołem przygrywało wesoły utwór a
kilka par tańcowało wesoło.
-Zatańczymy? - Podbiegł
do mnie Heniek.
W tym samym czasie jakaś
kobieta poderwała do tańca Antka. Zanim odpowiedziałam tańczyłam
już z chłopcem. Odbijanki doprowadziły, że miałam okazję trafić
w ramiona każdego z gości. Po pewnym czasie ból ramion zaczął mi
poważnie doskwierać.
Wyrwałam się z tłumu i
odszukałam wzrokiem Antka. Cudownie było widzieć go tak
szczęśliwego.
Podeszłam jednak do
stołu, ukroiłam dwie pajdki chleba i posmarowałam je. Nie miałam
już ochoty na zabawę. Wróciły do mnie wszystkie myśli z
poprzedniej nocy.
-Wróciłaś? - Malina
wypatrzył mnie gdy wychodziłam z lasku.
Skinęłam głową.
Kiedy podeszłam już
bliżej, podałam mu posiłek.
-Dziękuję. - Powiedział
zaskoczony.
On też musiał nic nie
jeść od rana.
-Chłopcy przepadli na
dobre? - Spytał z szelmowskim uśmiechem.
Usiadłam obok niego.
-Chyba tak.
Westchnął.
-Powinnaś się zdrzemnąć,
jutro czeka nas daleka droga.
-Mogłabym powiedzieć
tobie to samo.
Westchnął.
-Dlaczego ty jesteś taka
uparta...
-Niestety, jesteś na mnie
w pewnym sensie skazany. - Zaśmiałam się.
-Będę musiał to jakoś
przeżyć.
Zachichotałam cicho, ale
po chwili znów nadszedł skurcz ramion, chwyciłam je dłonią i
mruknęłam.
-Boli? - Spytał.
-Troszkę.
Uniósł się odrobinę i
usiadł za mną.
-Mogę? - Wyszeptał.
Poczułam jego oddech na
swojej szyi.
Skinęłam głową.
-Gdy pierwszy raz wziąłem
toboły na ramiona, paski wydarły mi kawałeczki skóry...
Poczułam jak odsłania
moje ramiona.
Odwróciłam głowę i
zobaczyłam, że to co wydawało mi się pręgą, jest dużym
siniakiem gdzieniegdzie przetartym do krwi.
-Odpręż się.
Wciągnęłam powietrze
do płuc gdy palcami delikatnie dotknął skóry. Przeciągnął nimi
wzdłuż obu, ale po chwili przestał i odchylając się do tyłu
wyciągnął coś z kieszeni.
-To powinno ci pomóc.
Kiedy po chwili nałożył
na ranę niesamowicie zimną maść poczułam ukłucie mrozu i ulgę.
-Lepiej? -Spytał.
-Tak...
Wciąż delikatnie zaczął
masować moje ramiona. Włosy przyklejały się do mokrej części,
odkleił je i przełożył na drugą stronę. Uniosłam głowę i
spojrzałam w gwiazdy.
-Pięknie tu... -
Szepnęłam.
Przymknęłam oczy a w
tym momencie poczułam jak jego wargi dotykają obolałej skóry.
-To też powinno ci pomóc.
- Jego głos był ciepły i przyjemny.
Pragnęłam więcej...
Więcej tych
pocałunków...
Więcej tego dotyku...
-Dziękuję. - Spojrzałam
na niego.
-Uratowałaś mi życie,
jestem ci winny wszystkiego.
Ujrzałam mały okrągły
wisiorek zwisający na wysokości piersi. Wcześniej go nawet nie
zauważałam.
-Nie mogłam postąpić
inaczej...
Spojrzałam w bok.
Był tak blisko, że
każdy oddech teraz odczuwałam na lewym policzku.
Dwoma palcami ujął moją
brodę i odwrócił w swoją stronę. Patrzyłam w te piękne ciemne
oczy, w których czaiły się tajemnicze ogniki.
-Jesteś wyjątkowa wiesz?
Chciałam odwrócić
wzrok, ale nie zdołałam.
Uczułam jak delikatnie
jego wargi musnęły moje. Tylko tyle...
Muśnięcie, ale za to
oddała bym naprawdę wiele.
-Ale nie dla mnie... -
Szepnął.
-Co ty mówisz... -
Dotknęłam jego serca. - Nie martw się o mnie... Jestem już duża.
Uśmiechnęłam się.
-Jestem złym
człowiekiem...
-Nie. - Teraz to on
uciekał od mojego wzroku. Więc chwyciłam go tak jak on mnie. -
Uwierz...
Przerwał mi kładąc na
moich ustach palec.
-Cśiii...
Zakrył moje ramiona.
-Połóż się...
-Wyszeptał. - Musisz odpocząć...
-Nie bądź moim tatą...
Roześmiał się cicho.
-Uparciuch.
Wstał i obchodząc
ognisko dookoła dołożył drewna. Gdy powrócił do mnie podał mi
swoje moro.
-Okryj się.
Jeszcze chwilę
siedziałam, ale w końcu usłuchałam go i położyłam się na
ziemi. Sen przyszedł szybko, ale zanim przymknęłam oczy,
przyglądałam się jego przystojnej twarzy, delikatnym rysom i
pięknym oczom.
Minął kolejny dzień...
Kolejny dzień...
Drugi taki może nie
nadejść...
W ciszy
Część Druga
Łzy drążyły tunele po obu stronach
twarzy, nie pierwszy ra widziałam śmierć, ale teraz... Znałam
ich, chodź krótko, to zdążyłam pokochać jak
rodzinę. Wszyscy byli tacy wspaniali... Traktowali jak swojego a nie
uciekiniera.
Wspaniali ludzie...
Byli... Odeszli, już ich
nie ma.
Teraz śmierć będzie
ich rodziną. „Zgniją oczy i wyraz tych oczu, śmierć patrzy w
kość nie w twarz...” Znów uniosłam się na łokciach i
wyjrzałam zza skarpy. Zdało mi się, że oczy Natalki patrzą
wprost na mnie... Boże. Ona była taka mała. Pełna życia,
radości. Mogła tyle osiągnąć.
-Schowaj się. -
Usłyszałam głos za mną.
Gdy się odwróciłam
chłopcy którzy dotąd byli mi znani jako potulni, cudowni i
kochani, teraz biegli z bronią na ramieniu w stronę wioski. Jeden z
nich zaczął krzyczeć:
-Za Polskę! Za Naród! Za
Kraj!
Później reszta
powtórzyła jednym głosem.
Antek biegł na czele a
Malina, leżący obok mnie, przytykał moją głowę do ziemi.
-Csiii... - Wysyczał
wprost do ucha.
Zaczęło się.
Strzały padały równo,
kule miotały się w każdym kierunku. Chciałam wyjrzeć, ale silna
dłoń wciąż przytrzymywała mnie nisko.
Nie było krzyków jak
przy egzekucji, teraz padały głośne komendy.
-Ufasz mi? - Powiedział
cicho.
Spojrzałam na niego z
niedowierzaniem. Co tu ma teraz do gadania zaufanie?
Mimo sprzecznych myśli
skinęłam głową.
-Na mój znak pobiegniesz
za tamtą skarpę.
Uklękłam, aby
przygotować się do ucieczki. Zdjął z ramienia broń i wychylony
zaczął mierzyć w stronę wioski.
-Teraz.
Zamknęłam oczy...
Strach nie był już
przewodnikiem, zrobiłam to spokojnie.
Co miałam do stracenia?
Nic... Moje życie jest bez znaczenia. Nikogo nie zaboli gdy
zginę...Bo przecież już nikogo nie mam. Tak mała odległość
zdała się być kilometrami. Nie czułam nic, ale musiałam spojrzeć
za siebie. Musiałam się odwrócić. Zobaczyłam starszego faceta
biegnącego za mną od strony zabudowań, zamarłam... Stopy
spierzchły i kolejny krok stał się niemożliwością...
Dopadł mnie. Wiem, że
mnie dopadł. Patrzył na mnie z gniewem jakbym coś mu zrobiła a
przecież to on zabrał mi rodzinę. Zagotowała się we mnie
wściekłość i coś jeszcze... Wola walki. Uderzyłam go w twarz,
ale uczułam jak przytyka mi do brzucha nóż.
Wbiłam wzrok w jego
ciemne oczy...
Nie było tam ani krzty
prawdziwego życia... Może on też ma rodzinę? Może zabija by oni
mogli żyć? A może zabrali ich jak moich? Ach... Zamknęłam oczy i
poczęłam osuwać się na ziemię, ale nie z bólu, lecz z ciężaru
jaki na mnie spadł. Żołnierz zawiesił się na moich ramionach i
wyzuty z oddechu upadł na łono lasu.
-Biegnij! - Tylko ten
głos. Głos Maliny usłyszałam w całym szaleństwie strzałów.
Tylko nie wiedziałam
gdzie uciekać... Nie wiedziałam co robić...
Czas stał się tylko
słowem, nie czułam stawianych kroków... Dopiero gdy ukryłam się
w stodole w sąsiedniej wsi, ból i zmęczenie stał się nie do
zniesienia. Leżałam na sianie i myślałam... Nie byłam już tą
samą dziewczyną, która przyjechała do wsi. Wtedy byłam
doświadczona przez niemoc, a teraz przez prawdziwą wojnę. Tak to
wygląda... Złapani, zabici. Nie ważne kim jesteś.
Jeżeli w wiosce chodź
jedna osoba zdała się być podejrzana, nie sprawdzano prawidłowości
podejrzeń, stawiano pod mur. Nie było dochodzenia czy czy ktoś
pomagał... Dla nich każdy był winny a raczej każdy był kolejnym
krokiem do zniszczenia kraju.
Śniłam o balu mojej
mamy. Miałam moją piękną suknię, lekkie pantofelki... Ale coś
było nie tak... Rodzice stali u szczytu schodów i tylko przyglądali
się ludziom stojącym bez ruchu. Tylko ja tańczyłam. Tylko ja się
ruszałam. Kaśka stała przy barze z kieliszkiem w dłoni patrzyła
na mnie. Wprost w moje oczy. Podeszłam do niej, ale jej twarz pod
moim dotykiem stała się porcelaną i zaczęła pękać. Przerażona
biegłam do drzwi a kiedy je otworzyłam zobaczyłam tych samych
dwóch żołnierzy którzy przyszli wtedy po nas...
Obudziłam się... Pot
zlewał mi twarz.
Nie byłam już sama.
Malina spał na drugim
stogu siana. Musiał przyjść gdy spałam.
Ale nie wyglądał już
tak srogo a wręcz bezbronnie. Rękę miał poharataną, musiał
mocno oberwać. Ja byłam cała... To on mnie osłaniał, więc byłam
mu coś winna... Może gdyby nie ja nikt by nie zginął?
Oderwałam kawałek
materiału z sukienki i przyłożyłam go do rany. Delikatnie, aby go
nie zbudzić, podwinęłam zakrwawiony rękaw białej koszuli. Po
chwili oderwałam drugi dłuższy kawałek i owiązałam go dookoła
ramienia aby zatamować krwotok.
-Dziękuję. - Wyszeptał.
Nie wiem kiedy się
obudził.
Patrzył na mnie pięknymi
ciemnymi oczami. Wyglądał inaczej niż widziałam go wcześniej.
Widziałam ból jaki sprawiło mu uniesienie się nieco aby usiąść.
-Nie możemy tu zostać. -
Powiedział.
Domyślałam się.
-Chłopcy ruszyli do
Tomaszewa, za parę dni może tam dotrą.
-To przeze mnie musiałeś
się odłączyć?
Skinął głową.
-Antek...
Zamarłam.
Dotarło do mnie, że on
jest ostatnią osobą, która mi została. Zawsze był dla mnie jak
brat i teraz też tak pozostanie.
-Czy on... - Nie przeszło
mi to przez gardło.
-Żyje. Został ranny, ale
to nic poważnego. Jest silny, da sobie radę. - Mówił spokojnie i
cicho. - Musimy znaleźć jakieś ubranie.
Rozejrzałam się i
przypomniało mi się jak kiedyś chowałam się z Wojtkiem w szopie
u pana Jankowskiego. Znaleźliśmy tam jedną luźną deskę, pod
którą był koszyk z odzieżą i bochenek suchego chleba. Każdy
zabezpieczał się na wypadek nagłej ucieczki. Miałam nadzieję, że
i ci ludzie.
-Poczekaj. - Powiedziałam
i zaczęłam stukać stopą w każdą deskę po kolei.
Dopiero na końcu,
naprzeciw drzwi, jedna z nich wydała głuchy zgrzyt. Uklękłam i
odsłoniłam ją.
-Wiedziałam. -
Powiedziałam do siebie.
Malina zaszedł mnie od
tyłu i silną dłonią wyciągnął koszyk, przy okazji ocierając
się o mnie. Poczułam zapach potu i krwi. Tak dobrze znany mi z
pociągowego wagonu, ale nie był tak dręczący a delikatny i
kojący.
-Skąd wiedziałaś? -
Powiedział otwierając kosz i podając mi chleb.
Uśmiechnęłam się.
-Miałam przeczucie.
Zaśmiał się cicho.
Zawsze wydawał mi się srogi, wręcz okrutny. Na stołówce prawie
nigdy się nie odzywał, nie uśmiechał się. Trwał w ciszy i
spokoju. Czasami tylko burknął coś do reszty. Chłopcy traktowali
z szacunkiem i wyższością. W ich towarzystwie można było wyczuć,
że Malina szczyci się dużym autorytetem.
-Ach te kobiece
przeczucia. - Wyjął czystą, białą koszulę męską.
Ułamałam kawałek
bochenka i podałam mu.
-Ubierz się w to. - Podał
mi czarno-białą sukienkę w kwiaty.
Ukryłam się po drugiej
części szopy i w przykurczu ściągnęłam ubranie. Przyjrzałam
się plamą z krwi żołnierza, który chciał mnie zabić, ale sam
zginął. Znów naszły mnie myśli...
Czy moja mama żyje?
Czy kiedyś usłyszę
głos taty?
Czy pójdę nad rzekę z
siostrą?
Wojna... To odpowiedź na
wszystkie pytania. Nigdy nie wiemy co przyniesie jutro. Dziś miał
być zwyczajny dzień posiłku dla żołnierzy, a jak się skończyło?
Muszę uciekać z jednym z partyzantów.
Wyszłam zza stosu.
Chłopak zapinał właśnie guziki koszuli. Nie wyglądał już tak
jak wcześniej. Gdybym spotkała go na ulicy w Piotrkówce
pomyślałabym, że jest może pomocnikiem na jakiejś farmie, a może
pracuje w fabryce?
-Masz dokumenty? - Rzucił
krótko.
Wyjęłam spomiędzy
piersi książeczkę.
-Bardzo dobrze. -
Dokończył.
-Powinieneś to włożyć
nie będzie widać rany. - Podałam mu brązową marynarkę.
-Dzięki.
Westchnęłam.
Dlaczego świat jest
taki... Czemu przyszło mi żyć w tej cholernej wojnie? Dlaczego
urodziłam się w tym czasie?!
Mamo... Mam dopiero
szesnaście lat...
-Jeśli ktoś spyta,
jesteś moją żoną.
Spojrzałam na niego z
niemym pytaniem.
-Nie zmieniłaś
nazwiska... Wymyślisz coś.
Zaczął iść w stronę
wyjścia, ale zatrzymał się gdy po przeciwnej stronie ktoś zaczął
szurać deskami. Spomiędzy nich zaczęła wyłaniać się siwa
głowa.
Malina wziął deskę,
którą wyjęliśmy z podłogi i chciał uderzyć osobę wchodzącą
do szopy.
-Nie! - Krzyknęłam.
Stara kobieta ustała jak
zamurowana.
-Boże... Dzieci... -
Wyszeptała. - Co wy tu robicie?
Brunet rzucił mi powolne
spojrzenie.
-Dobrze.. Csiii... Nic nie
mówcie. - Zaczęła miotać się wkoło. - Potrzebujecie czegoś?
Nie mam wiele, ale...
-Nie... Mieliśmy już
iść.
-Lepiej teraz nie
wychodźcie. Słyszałam, że Niemcy wykonali egzekucję w
Roztrzynowie a teraz jadą pod Folwark.
Droga do Tomaszewa
prowadziła przez sam środek wymienionej wioski.
-Chcą nas zmusić do
wycofania... - Powiedział do siebie chłopak.
Co chcą osiągnąć
zabijaniem niewinnych ludzi?
Przecież dzieci nie
pójdą na wojnę! Mogliby chociaż ich oszczędzić.
-Zostańcie tu na noc, nie
mogę was zabrać do domu, bo mam na przechowaniu trójkę dzieci
mojej siostry. Przyniosę wam resztkę zupy a do szopy i tak nikt nie
zagląda. - Powiedziała stara.
Przyglądałam się
zmartwionej twarzy Maliny.
-W piątki rano przyjeżdża
do nas piekarz, porozmawiam z nim powinien zgodzić się was kawałek
zabrać... - Dodała wychodząc.
Nie myślałam, że w
obliczu zagrożenia ludzie mogą być tacy mili. Przecież gdyby
Niemcy nas znaleźli zabili by nie tylko tę biedną kobiecinę, ale
wszystkich którzy mieszkają w pobliżu.
-Myślisz, że jesteśmy
tu bezpieczni? - Spytałam.
-Nigdy, nigdzie nie
jesteśmy całkiem bezpieczni. Jest wojna... Myślisz, że ktokolwiek
może czuć się bezpieczny?
Znów był tym samym
surowym facetem, jakiego poznałam.
-No zapomniałem, że ty
nie znasz tego świata. Nigdy nie zrozumiesz poświęcenia dla polski
bo go nie poznałaś... Może nigdy nie poznasz. Dla ciebie życie
jest ważniejsze.
Mogłabym się rozpłakać.
Zacząć krzyczeć, ale to nie byłby żaden sposób.
-Dlaczego taki jesteś? -
Odpowiedziałam.
Parsknął.
-Znam życie lepiej niż
ty i wiem, że dobroć jeszcze nikomu nie wyszła na dobre.
Wiedziałam do czego
zmierzał.
-Popatrz na twoją
ciotkę... Była dla nas dobra. Była jak matka... Oni nikogo nie
pozostawiają, ktoś musiał zdradzić. Ktoś musiał wydać.
Łza zakręciła się w
oku na myśl o ciałach leżących pod murem.
-Kto to mógł być? -
Spytałam.
-Zawsze jest ktoś kto
chce zaszkodzić.
Przeczesał ciemne włosy
dłonią.
-Myślisz, że interesuje
się tylko sobą... Tak było. Byłam taka i wiem... Ale wydawało mi
się, że wojna mnie nie dotyczy. Zmieniłam się. Teraz jestem kimś
innym, nie ma już Janki Borowskiej. Nie ma jej od kiedy wsiadłam
do pociągu. Tam... Tam nie ważne było kim jestem. Tam wszyscy byli
równi. Pamiętam każdą osobę, która wsiadła a później
patrzyłam jak umierają. - Spojrzałam na niego. - Myślisz, że
było to dla mnie łatwe? Mylisz się. Nikt nie patrzył by na coś
takiego obojętnie. Zostałam zmuszona do zostawienia matki i ojca,
później straciłam nawet siostrę... Myślisz, że w najśmielszych
wyobrażeniach mogłam myśleć o czymś takim? Nigdy. Śmierć nie
jest czymś o czym się myśli. Jest jedna, potężna, trwała...
Dopiero gdy wypowiadałam
ostatnie słowa spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
-Teraz już nawet nie
marzę... Nie mam o czym. Nie wierzę, że kiedykolwiek zobaczę
tych, których kocham. - Oczy zalały się łzami. - Nie wierzę w
lepsze jutro. Nie mam po co wierzyć.
Zaległa cisza.
Ja, zapłakana,
zniszczona od środka, samotna, inna. On, milczący, tajemniczy,
zamknięty.
Byliśmy tylko we dwoje w
cichej szopie, w samym środku wojny. Tylko ja i on. Wyczuwałam, że
wcale nie jest taki jakim próbuje być, ale potrzebuje czasu aby to
zrozumieć. Odwróciłam się by przejść za jeden ze stogów i
dopiero tam oddać się przeżywaniu własnych bólów. Nie chciałam
ujawnić swojej słabości.
-Wstąpiłem do oddziału
wbrew woli całej rodziny... Czułem, że to moje przeznaczenie. -
Usłyszałam jego głos cichszy niż wcześniej. - Chciałem walczyć
za kraj, za ojczyznę. W obronie tych, którzy sami nie mogą się
bronić. Mieszkałem wtedy u babci na wsi. Tylko ona we mnie
wierzyła, tylko ona popierała mój wybór. Jednego z wieczorów
rodzice przyjechali, pokłóciliśmy się, powiedziałem im, że ich
nienawidzę, że jeśli będą potrzebowali pomocy to im jej nie
udzielę bo przecież nie chcieli bym walczył. Wybiegłem z domu.
Ukryłem się w lesie. Siedziałem tak całą noc a kiedy rano
zrozumiałem swój błąd ich już nie było... Dom był pusty.
Cichy. Nie wiem co się stało. Nie mam pojęcia. Nie słyszałem
strzałów, krzyków... Niczego... Dalej myślisz, że jestem draniem
prawda?
Wciągnęłam powietrze
do płuc aby zatamować potok łez.
-To nie była twoja wina.
- Wyszeptałam.
-Każdy ponosi jakąś
winę... Ja, za śmierć rodziców.
Znów na niego
spojrzałam. Teraz nie widziałam w nim już tej ukrytej tajemnicy.
-Nie wiesz czy zginęli.
Westchnął.
-Zabrali ich dla
bezpieczeństwa? Niemcy nie pomagają. Niemcy mordują.
Rozkleiłam się.
Końcówki ułudy, że
moja rodzina żyje, uleciały.
-Mimo całego zła tego
świata, powinniśmy zachowywać chociaż szczątki własnej
osobowości. - Odparłam.
Uchylanie się desek
przerwało naszą rozmowę.
-Musicie coś zjeść
dzieci. - Powiedziała staruszka.
Uśmiechnęliśmy się do
niej, a ona tak szybko jak przyszła, wycofała się z szopki.
Usiadłam na sianie a
Malina podał mi metalową miskę, przypominała menażkę, i jedną
z dwóch łyżek.
-Smacznego Janka.
Tak dawno nie słyszałam,
żeby ktoś zwracał się do mnie moim prawdziwym imieniem. Tak
bardzo za tym tęskniłam...
-Smacznego Malina.
Spojrzał na mnie i
uśmiechnął się powolnie.
-Janek Malinowski tak
nazywam się naprawdę, ale w tym świecie nie ma miejsca na prawdę.
Mikołaj Różycki tak mnie nazwali.
Pierwsza łyżka kaszy
zaprawionej odrobiną tłuszczu, niemal wywołała mdłości, nawet
my w ubogiej stołówce mogłyśmy użyć więcej składników. A
tu... Ta kobieta była biedna, nie miała prawie nic do jedzenia a
jeszcze się z nami podzieliła. To coś pięknego. Taka ludzka
bezinteresowność. Szkoda, że takich osób jest coraz mniej. Tak
jak powiedział Janek, za dobroć się płaci... Płaci się własnym
życiem. Bo mało kto ma coś więcej...
-Przepraszam. - Wyszeptał.
Zmarszczyłam brwi.
-Dobrze słyszałaś,
przepraszam za to, że tak cię oceniłem. - Dokończył.
-Szczerze?
Teraz on wyrażał
zdziwienie.
-Od dnia kiedy cię
poznałam uważałam cię za surowego faceta pozbawionego uczuć.
-Jak każdy.
Westchnęłam.
-Może powinieneś pokazać
jaki jesteś naprawdę.
Ciemne oczy błysnęły w
ciemności.
-A jaki jestem naprawdę?
Wciągnęłam powietrze
do płuc.
-Miły, ciepły, wrażliwy,
mądry... Silny, twardy, opiekuńczy.
Nie odrywał wzroku od
moich zielonych oczu. Czułam, że wertuje mnie od środka. Czułam
jak jego dusza przedziera się przez moje najbardziej skrywane
miejsca.
-Mylisz się. - Spojrzał
w podłogę.
-Wiem, że nie... Tylko
udajesz bezdusznego a tak naprawdę jesteś...
Uśmiechnął się.
Zjadłam swoją połowę
i oddałam mu miskę.
-Zjedz. - Powiedział.
Zaprzeczyłam ruchem
głowy.
-Widzisz... Wiem, że
jesteś głodny.
Po minucie w bezruchu
wyjął w końcu miskę z moich dłoni i postawił sobie na kolanach.
Ujął łyżkę i zaczął jeść.
-Wierzysz, że wojna
kiedyś się skończy? - Spytałam.
Odkąd jestem w tym
świecie, to pytanie przychodzi do mnie codziennie. Nigdy wcześniej
nie pytałam o to nikogo. Uważałam to za moje myśli, które tylko
ja znam, ale czułam, że Malina jest do mnie podobny. Wyczuwałam,
że coś nas łączy.
-Muszę wierzyć. -
Odparł. - Inaczej bym nie walczył.
Kiedy skończył porcję
kaszy, wstał i odstawił naczynie pod deski przez, które wchodziła
kobieta.
-Musimy odpocząć, jutro
czeka nas daleka droga. - Zaczął iść w moją stronę.
Zatrzymał się w połowie
odległości.
-Położę się tam. -
Wskazał na stos z drugiej strony stodoły.
Gdy odszedł czułam
jakbym była sama. Tylko ja i cała ta pusta przestrzeń. Pomyślałam
o jego słowach „Każdy ponosi jakąś winę... Ja, za śmierć
rodziców.” A ja jaką winę ponoszę? Czemu jestem winna?
Zaczęłam cicho łkać.
Nie umiałam powstrzymywać łez. Najgorsze, że gdy zamknęłam oczy
znów przyszło to okropne uczucie. Głuchy dźwięk zatrzaskiwania
wagonów, zapach nieleczonych chorób, krzyk ludzi... Strzały, ciała
upadające pod murem... To nie jest moje życie. Jestem tylko
szesnastoletnią dziewczyną! Jak mogłam to wszystko przeżyć. Już
dawno powinnam zginąć.
Rano Malina siedział
naprzeciw mnie i przyglądał się mi kiedy otworzyłam oczy.
-Dzień dobry. -
Powiedziałam.
Nie uśmiechnął się.
-Coś się stało? -
Spytałam.
Wywracał oczami, ręce
splatał i rozplatał, coś było nie tak. Myślałam, że wczoraj
dotarłam do jego najbardziej skrywanej części, ale teraz był kimś
zupełnie innym.
-Janek!?
Westchnął głośno
stając na równych nogach.
-W nocy przyjechał
pociąg, słyszałem.
-Co to oznacza?
Przeczesał włosy.
-Niemcy. Będą likwidować
wszystkich po kolei. Wiesz co to znaczy? Krwawą rzeź... Nie mamy
już po co walczyć...
-Mówiłeś, że nie
przestaniesz wierzyć.
-Walczymy, żeby obronić
życie tych wszystkich ludzi. W Roztrzynowie było dwunastu Niemców.
Nasz kontratak nie był trudny, mieliśmy przewagę. Teraz nie będą
atakować w takich grupkach. Będą to całe oddziały od trzydziestu
do pięćdziesięciu osób. Nie mamy szans... Nie powstrzymamy
tego...
Czy najbardziej waleczna
osoba właśnie się poddaje?
Patrzyłam na jego smutną
twarz, wyglądał jakby oglądał w głowie egzekucję tych
wszystkich biednych osób...
Co teraz?
Co dalej?
Przecież to oni trzymali
tu wszystko w ryzach. A jeśli odejdą? Co jeśli się poddadzą...
Strach. To było mi tak
obce w Piotrkówce, teraz jest codziennością. On już nawet nie
odchodzi. Jest zawsze. Rano, wieczorem.
A JUTRO?
Część pierwsza
Ciepły, letni powiew
wiatru rozwiał moje włosy.
Piach rozgrzany
promieniami słonecznymi delikatnie przylegał do mojej skóry. Leżąc
na plaży czułam się jak w niebie.
-O czym myślisz? -
Usłyszałam cichy głos przy uchu.
Wojtek był tym
chłopakiem, z którym spędzałam każdy dzień.
-O tobie... - Wyszeptałam
z wciąż zamkniętymi oczami.
Zamruczał przy moim
policzku.
Wczoraj był ostatni
dzień szkoły. Egzaminy. Wydawało mi się, że poszło mi dość
dobrze. Nigdy nie miałam problemu z nauką a nawet ją lubiłam.
Każdą wolną chwilę poświęcałam czytaniu książek, szukaniu
nowych informacji, ale ojciec zabraniał mi jednego... Słuchania
wiadomości. Mówił, że nie mogę zadręczać się tym co dzieje
się daleko od nas.
-Wojna nie zajdzie tak
daleko, nasze oddziały odeprą atak. Polska jest silna i poradzi
sobie zarazem z Niemcami jak i Rosjanami. - Powtarzał.
Słuchałam jego rad. Nie
wnikałam czy tak jest naprawdę, aż do tego dnia...
Do dnia kiedy z moim
ukochanym poszłam na plaże. Opuściliśmy miasteczko. Byliśmy
kilka kilometrów od zabudowań.
Kochałam go, mój Wojtuś
zrobił by dla mnie wszystko. Moi rodzice go lubili. Co innego, że
był synem serdecznego przyjaciela mojego ojca a zarazem słynnego
na cały kraj chirurga. Mieszkali niedaleko od nas w dużym murowanym
domu, byli bogaci, ale dla mnie nie było to ważne.
Jutro moja mama wyprawia
coroczny bal. To chyba mój ulubiony rodzinny zwyczaj. Przyjadą
wszystkie znane osobistości... Lekarze, naukowcy, wykładowcy z
uniwersytetów... W końcu poznam doktora Henrika. Uwielbiam jego
książkę o rozwoju genetyki. Jego badania uświadomiły mi, jak
bardzo podobna jestem do moich rodziców. Suknia czeka już na mnie w
szafie, jest cała seledynowa, wyszywana kamieniami... Ach. Będą
walce sprzed lat. Będzie bal. I będzie też on...
Dzień na plaży wydawał
mi się zawsze jednym z najlepszych wspomnień, wydawał się...
Później wszystko się zmieniło.
Rozmawialiśmy, kąpaliśmy
się... Rozkoszowaliśmy słońcem i sobą, ale sielanka nie trwała
długo. Obietnice ojca pękły, gdy zobaczyłam wojskowe samochody
jadące przez most.
Przerażona biegłam do
miasta... Bałam się, że nie znajdę tam już niczego co kocham.
Ani domu...
Ani rodziców...
Ani siostry.
Na szczęście rodzice
czekali. Spojrzeli na mnie z lękiem, najwidoczniej bali się tak
samo jak ja. Moja siostra zbiegła po schodach na dół z dwoma
dużymi walizkami.
-Janka! Gdzie ty byłaś!?
- Krzyknęła.
Była ode mnie starsza o
całe pięć lat.
-Co się dzieje? Tato
przecież mówiłeś...
-Przepraszam... Myślałem,
że tutaj nigdy... Myślałem, że tutaj będziecie bezpieczne.
Nic już nie rozumiałam.
-Mamo? - Spojrzałam na
jej ściągniętą ze strachu twarz.
-Kasia się tobą
zajmie... Musicie jechać do cioci Broni na wieś.
-Ale... - Chciałam
zaprotestować.
Ojciec spojrzał na mnie
gniewnie, lecz z miłością. Zawsze byłam dla niego małą
córeczką.
Siostra chwyciła mnie za
rękę i zaczęła ciągnąć do drzwi. Nie wiedziałam co robić.
Chciałam wrócić do mojego domu... Nie mogłam zostawić rodziców,
ale ona mocno mnie trzymała. Wtedy widziałam ich ostatni raz. Po
raz ostatni patrzyłam na te twarze... Na najukochańsze na całym
świecie twarze.
Przed domem stało dwóch
żołnierzy w Polskich mundurach. Przez ramię każdego przewieszona
była broń. W ich jasnych oczach ani na moment nie błysnął
strach, który ja czułam całym ciałem. Jeden z nich miał włosy
jasne, niemal blado złote, drugi zaś ciemne jak noc. Na czapce
przypięty orzełek... Tak, pamiętam to najlepiej.
Nie wzięli naszych
rzeczy. Szybkim krokiem ruszyli do przodu. Ulice miasteczka były
puste, jakby wszyscy zamarli w wyczekiwaniu na dalsze wydarzenia.
Dopiero gdy doszliśmy na stacje zrozumiałam. Każdy kogo znałam
zarówno profesor Trzebiński z żoną jak i stary Houbiński z
fabryki na Pieniężnej, Lilka Piot, Katarzyna Nowicka, Pan piotr
Laskowski z dziećmi przywieszonymi za ręce. Urszula Angorowicz
załadowana torbami na piersi trzymająca niemowlę. Wszyscy byli
inni a zarazem w tej sytuacji tac sami. Bali się...
Grzegorz Trobla, który
właśnie błagał konduktora o wpuszczenie go do pociągu spojrzał
na nas i rzucił się ku nam.
-Pomóżcie... Proszę
pomóżcie.
Kasia wciąż trzymała
mnie najmocniej jak potrafiła.
Blondyn, będący nam
jako ochroną zapewnioną przez ojca, odepchnął mężczyznę.
-Mam małe dzieci...
Pomóżcie.
Patrzył na mnie
załzawiony... Przerażony... Blady ze strachu. A ja? Nie mogłam nic
zrobić.
Drugi z żołnierzy
chwycił mnie i wsadził do pociągu. Po chwili wsiadła też moja
siostra.
-Odjazd! - Krzyknął i
odwracając się do tłumu zdjął z ramienia karabin.
Głuchy zgrzyt
zatrzaskujących się wagonów słyszałam zawsze gdy próbowałam
zamknąć oczy, ale to nie było najgorsze. Kiedy już nic nie
widziałam usłyszałam strzały, głośny huk... Krzyki... U góry
nad naszymi głowami było okienko dwoje ludzi wspięło się na tę
wysokość z wyciągniętymi rękoma.
-Pomóżcie nam! -
Krzyknął jeden gdy wciągał do wagonu małe dziecko.
Zapłakane przytuliło
się do jego piersi.
Mimo lata, w pociągu
panował okropny chłód, wiatr wpadał do środka przez wolne
miejsca pomiędzy deskami. Drżałam...
Było trudno...
Po kilku może kilkunastu
nocach straciłam rachubę. Za każdym razem gdy otwierałam oczy
widziałam nowe ciało zakryte materiałem. Czułam odór
nieleczonych chorób, gnijących ciał.
-Muszę przejść górą
do innego wagonu żeby dowiedzieć się za ile dni wysiądziemy. -
Wyszeptała mi siostra.
Skinęłam głową.
W wagonie było ciasno,
dzieci nie miały swojego miejsca, bezustannie musiały siedzieć na
kolanach swoich rodziców. Nie było jedzenia i wody... Przez całą
podróż tylko raz padał deszcz, nałapaliśmy wtedy trzy wiadra
wody, którą pod wydział dysponował pan Andrzej Dronowski. Nie
znałam go nigdy wcześniej, tak jak wielu innych osób, z którymi
teraz musiałam dzielić przestrzeń. Przez pierwsze dni trudno było
mi też znieść smród, pociąg nie zatrzymywał się więc
wszystkie sprawy załatwiało się na tych deskach, nie było mowy o
myciu... Po dłuższym czasie do tego doszły jeszcze trupy. Ludzie
umierali... Z głodu, przez choroby, z odwodnienia.
-Ludzie pomóżcie! -
Jeden z mężczyzn podniósł się z rogu i zaczął wymachiwać
zakrwawionymi rękoma.
Dopiero wtedy doszły do
mnie straszliwe krzyki.
Parę osób poderwało
się ze swoich miejsc.
Co się działo? Jedna z
kobiet... Zaczęła rodzić. Trzy starsze kobiety zebrały stare
szmaty wiszące na sznurku przeciągniętym przez wagon i chciały
wrzucić je do wiader z wodą.
-Nie mamy więcej wody! -
Młody chłopak zagrodził jej drogę.
Dopiero wtedy zaczęłam
zastanawiać się co stało się z Wojtkiem... Czy zdążył uciec?
Czy też jest w tym pociągu? Czy może zginął od strzałów na
stacji? Ze strachu zaczęły miotać mną dreszcze.
-Ta kobieta rodzi, chyba
nie chcesz mieć na sumieniu jej życia.
-Ale my możemy umrzeć! -
Wrzasnął.
Sama już nie wiedziałam
co lepsze...
-Niech rodzi bez wody. -
Powiedział ktoś a całość mu przyklasnęła.
Krzyki... Wrzaski...
Trwały w nieskończoność. Nawet nie zauważyłam kiedy wróciła
Kaśka. Była zmęczona. Przeprawa między wagonami nie była łatwa,
zwłaszcza w takiej pogodzie. Już dawno straciłam wiarę, że jest
lato. Raczej czułam się jak w minus dziesięciu stopniach.
-Długo to już trwa? -
Spytała.
Spojrzałam na nią.
Niegdyś wiecznie wesoła,
jasna twarz, rozświetlona delikatnym makijażem, głębokie zielone
oczy, jasne włosy... Teraz wyglądała jak śmierć, pięknie blada
twarz była przerażająca, świetlistość wzroku straciła już
głębię. Gdzie jest moja siostra? Moja prawdziwa siostra?
-Sama nie wiem... -
Odpowiedziałam jej.
Przytuliła mnie.
-Konduktor mówi, że
niedługo się zatrzymamy.
Milczałam.
-Myślisz, że rodzice
żyją? - Wyszeptałam.
Poczułam jak jej drobne
ramiona zaciskają się jeszcze mocniej.
-Muszą żyć. - Zdało mi
się, że sama w to nie wierzy.
Westchnęłam.
-Wiesz... Bardzo za nimi
tęsknie. - Łza spłynęła po policzku. Drążyła tunel w
osadzonym na policzkach brudzie.
Bolało...
Ale już nie ciało, lecz
serce bardziej.
-Zawsze wierzyłam w to co
mówił tata... Myślałam, że...
-Csiii... - Uciszyła
mnie.
Ludzie zebrani przy
rodzącej kobiecie zaczęli się rozchodzić, przerażeni,
zapłakani... Czy coś się stało? Nie słyszałam głosu dziecka...
I zdałam sobie sprawę, że od kilku minut nie słyszałam też
krzyku...
-Boże... Dlaczego ją
zabrałeś? Dlaczego mnie zostawiłeś samego? - Wrzeszczał jej mąż.
Gdyby tu urodziła,
najprawdopodobniej i tak któreś z nich by umarło, ale poczułam
ból i strach... Bóg zabiera wszystkich, nie patrzy na wiek... Bóg
zabiera wszystkich nie patrzy na zamożność... Pani Hanka z
leśniczówki zmarła na zapalenie płuc a jechała do syna. Pan
Korzuchowski i jego żona, pracowali w fabryce na pieniężnej zmarli
z głodu. Ich córka, rok młodsza ode mnie, została teraz sama. To
straszne co musiała czuć widząc jak jej rodzice odpływają
oddając jej ostatnie porcje jedzenia.
Gorzkie łzy wciąż
płynęły. Wszyscy płakali. Może przez śmierć tej pani, może
przez nienarodzone dziecko... Ale ja czułam, że każdy widzi w tym
swoją tragedię. Wiedziałam to. Bo każdy bał się, że teraz
nadejdzie jego koniec... Ja też.
Nadeszła kolejna mroźna
noc. Ile czasu minęło od wyjazdu z Piotrkówki?
Nad ranem pociąg się
zatrzymał. Ludzie rzucili się do drzwi, próbowali je wyważyć,
lecz były zamknięte od zewnątrz. Kiedy kilkunastu żołnierzy
otworzyło, promienie słońca były oślepiające. Tak dawno go nie
widzieliśmy, że teraz zdawało się cudem.
Każdy z kolei zaczął
się wycofywać. Stawali przy ścianach.
Czy to nasi? Kaśka
złapała moją dłoń, poczułam przypływ strachu.
-Andrzej Dronowski! -
Zaczęli wyczytywać kolejno. - Magdalena Janiszewska! Aleksander
Moniusz! Julia Koniec! Janina Borecka!
Słysząc swoje nazwisko
zamarłam.
-Idź. - Szepnęła Kaśka.
Wyskoczyłam z pociągu
na suchą ziemię.
Ustałam pomiędzy już
wyczytanymi i słuchałam dalszych nazwisk.
-Anastazja Wenkos, Andrzej
Robalecki, Barbara Hajak, Izabela Dróbel, Antoni Jóźwiak, Ola
Piotrowska, Franka Grzes. - Zatrzymał się. - I... Katarzyna...
Opolska.
Zaczęłam biec w stronę
zamykających się drzwi pociągu.
-Jeszcze moja siostra! -
Wrzasnęłam.
Pan Andrzej złapał mnie
mocno i przytulił.
Czułam taki okropny
strach... Dokąd zabrali moją siostrę!? Oddajcie mi ją!
-Ludzie! Nazywam się
Stefan Święcicki, będę dowodzić przeprawą do Roztrzynowa. -
Głos był mi jakby znany, ale jednocześnie obcy. - Jeżeli
będziecie mieli jakieś pytania kierujcie je do Adama Ronowa!
Nie widziałam kogo
wskazał, z tej perspektywy zaledwie dostrzegałam jego blond włosy.
Ruszyliśmy w stronę
lasu, droga była sucha, ale nogi zdrętwiałe w czasie podróży
ciężko miały nią iść. Wciąż walczyłam w myślach z chęcią
wrócenia do tych torów, którymi odjechała Kaśka. Dlaczego jej
nie wyczytali... Ona musiała wiedzieć. Musiała wiedzieć bo kazała
mi iść.
-Stać! - Krzyknął
dowódca. - Zbliżamy się do wioski! Zaraz otrzymacie wasze nowe
papiery.
Młody chłopak zaczął
przechodzić między nami z plikiem małych książeczek. Otwierał
je, spoglądał na zdjęcie i wręczał odpowiedniej osobie.
Po czasie doszedł do
mnie.
-Hanna Woroń.
Otworzyłam dokumenty.
Hanna Woroń urodzona 13
lipca 1925 r. w Roztrzynowie, zamieszkała w Roztrzynowie 13. Matka
Maria, Ojciec Henryk, Narodowość Polska.
Gdy skończyli rozdawać
nasze nowe tożsamości ruszyliśmy do wioski. Pierwsze domy były
małe, ale zadbane. Na gankach, lub na ławkach przy drzwiach
siedzieli to starsi, to młodsi. Niedaleko biegały dzieci. Słyszałam
ich głośny śmiech.
Kilka osób zaczęło
odłączać się od grupy odnajdując swoją rodzinę. Widziałam też
ludzi, którzy czekali na tych co nie dojechali. Znów poczułam ból
po stracie siostry... Tak, myślę. Pewnie nigdy jej już nie
zobaczę.
-Janka! - Starsza kobieta
podbiegła do mnie i przytuliła moją głowę do piersi.
Moją ciotkę widziałam
może dwa, trzy razy, ale poznałam ją z dobrej strony. Była miłą,
ciepłą kobietą. Miała tylko syna, jego znałam lepiej. Czasami
przyjeżdżał do nas w lato, ale dawno go już nie było. Od kiedy
zaczęła się wojna...
-Już się bałam, że nie
dotrzecie.
-Ale... Kaśka...
Ciotka spojrzała gdzieś
za mnie. Jakby ktoś za mną stał.
-Antek! - Przytuliła
blondyna, który nas prowadził.
Spojrzałam na nich
pytająco.
-Nie poznałaś mnie? Tak
myślałem. Dawno się nie widzieliśmy kuzyneczko. - Przycisnął
mnie do siebie ze szczerym uśmiechem.
Więc Stefan Święcicki
to Antoni Nóżka... Mój kuzyn.
-Dlaczego nie zabraliście
Kaśki?! - Spytałam ze złością.
-Wyrobienie papierów nie
jest łatwe... Ściągniemy ją tu później.
-Gdzie ona teraz jest?
Chłopak patrzył na mnie
z żalem w oczach.
-Pociąg jechał daleko...
Nie wiem gdzie udało jej się wysiąść.
-Chodźmy do domu. -
Powiedziała ciotka.
-Nie mogę mamo... -
Wyszeptał.
Nigdy nie myślałam, że
ktokolwiek z mojej rodziny będzie walczyć. A tym bardziej w
partyzantce... Wydawało mi się, że wojna jest tak daleko ode
mnie...
-Uważaj na siebie Antek!
- Krzyknęła za nim kiedy odchodził.
-A ty pilnuj małej. -
Zaśmiał się.
Byłam od niego młodsza
i zawsze malutka. Teraz był zdziwiony, że tak urosłam... Dorosłam.
Nie byłam już tą małą dziewczynką, ale kobietą.
Poszłam z ciotką do
domu, mimo tego, że powtarzała jak bardzo jesteśmy bezpieczni,
wciąż drżałam ze strachu. To wszystko było przerażające...
Kiedy zamknęłam oczy, znów usłyszałam zgrzyt zatrzaskujących
się wagonów... Krzyk tej kobiety, która rodziła... Płacz dzieci
patrzących na umierających rodziców... Poczułam odór gnijących
ciał... Zapach nie leczonych chorób... Znów czułam jak gorzkie
łzy zmywają bród z moich policzków...
Ta podróż zmieniła we
mnie wszystko... Wyjechałam jako mała dziewczynka, wysiadłam jako
dorosła kobieta... Miałam siostrę, teraz nie wiem gdzie ona
jest... Wojna dla mnie nie istniała, teraz przypominam sobie ją co
chwila... Widziałam co to znaczy poświęcenie... Ból... Strata.
Nigdy więcej nie chcę tego czuć.
Rano nadeszło po długich
męczarniach, myślałam, że ta noc się już nigdy nie skończy.
Siostra mojego ojca podeszła do mojego łóżka z kubkiem kawy.
-Proszę. - Powiedziała z
uśmiechem. - Wiem, że to nie to co miałaś tam w Piotrkówce,
ale... Świat się zmienił przez te ostatnie lata, ludzie się
zmienili. Nic już nie jest takie same. Nie jesteś mała, żebym
musiała cię okłamywać i tworzyć sztuczną rzeczywistość...
Twój ojciec popełnił duży błąd nie mówiąc wam całej prawdy,
lecz nie będę go oceniać. Kocham go... Kocham twoją matkę,
zawsze była mi jak siostra. Kocham ciebie i Kasię jak własne
córki... Teraz kiedy Antoni dowodzi oddziałem coraz rzadziej go
widuję.
Podała mi kubek.
-Mam nadzieję, że twoi
rodzice niedługo do nas przyjadą...
-A Kasia? - Spytałam
cicho.
-Kiedy będzie możliwość
ściągnięcia jej do wioski, chłopcy na pewno to zrobią. Musisz im
zaufać.
Skinęłam głową
pociągając łyk.
-Mamy dziś trochę pracy,
mam nadzieję, że mi pomożesz.
Nie wiedziałam czym
zajmuje się ciotka, ale zgodziłabym się na wszystko byle by nie
mieć czasu na rozmyślanie o sytuacji, w której jestem.
-Przygotowałam dla ciebie
ubrania.
Kiedy zostałam sama
podniosłam się i ściągnęłam lnianą koszulę nocną. Po drugiej
stronie pokoju stało lustro, moje nagie ciało wyglądało
przerażająco. Całe sine... Jakby krew pod skórą zamarzła. Tam w
pociągu miałam wrażenie, że panowała ostra zima a tu czuję się
jak w środku lata. Zamarznięte deski pociągowej podłogi
przymarzały do pośladków i pleców, na same wspomnienie ciało
przeszywały dreszcze, właśnie przez to mam tyle siniaków. Przez
długą niemożność poruszenia. Brak ruchu spowodował, że całe
ciało niemal spierzchło. Teraz już tak nie bolało, ale ból nie
zniknął.
Po czasie byłam gotowa i
wyszłam do ciotki. Bez jakiegokolwiek posiłku ruszyłyśmy drogą
przez środek wsi.
-Myślę, że będziesz
idealną osobą do tej pracy.
Nie wiedziałam co mam
robić. Nic mi nie powiedziała.
Na końcu drogi
skręciłyśmy w prawo koło zabudowań z czerwonej cegły. Weszłyśmy
na zaniedbane podwórko, gdzie przed domem stał długi drewniany
stół. Po schodach dostałyśmy się do domu. Cały dół zajmowała
kuchnia.
-Dzień dobry! -
Powiedziała ciocia.
Zza drzwi wychyliła się
młoda kobieta.
-Dzień dobry pani Broniu.
Miała jasną karnację,
piękne długie, blond włosy i duże oczy.
-To moja bratanica Hania.
Dopiero po chwili
zorientowałam się, że mówi o mnie. Nie miałam czasu przyzwyczaić
się do mojej nowej tożsamości.
-Ania Koczyńska. - Podała
mi dłoń.
Uśmiechnęła się do
mnie tak szeroko i szczerze, że poczułam się jak kiedyś w naszej
małej restauracji w Piotrkówce.
-Musimy brać się do
pracy. - Dodała.
Wraz z ciocią zaczęły
krzątać się po kuchni. Zrozumiałam... To była stołówka.
Do czternastej
skończyłyśmy gotować. Duży garnek zupy z ziemniaków, fasoli i
drobnych ochłapów mięsa, do tego kluski ziemniaczane i kompot z
wiśni. Później zaczęłyśmy rozstawiać na stole zastawę. Nie
była taka jak w moim dawnym domu. To każdy talerz był inny,
szklanki powyszczerbiane, widelce i łyżki powyginane i zniszczone.
Dopiero przed szesnastą
na podwórko zaczęli wchodzić mężczyźni. Nie byli to zwykli
mieszkańcy wioski. Ich stroje tylko u niektórych przypominały
wojskowe mundury, inni ubrani byli w zwykłe koszule, luźne spodnie.
Rzuciły mi się w oczy zniszczone buty, ale mimo tego były
dokładnie wyczyszczone. Jednym z chłopaków był Antek. Poznałam
też kilku z tych, którzy wcześniej prowadzili nas do wioski.
Z gwarem usiedli do
stołu.
-Dzień dobry! - Krzyknęła
ciocia stojąc u szczytu schodów.
Ja wciąż stałam w
kuchni, mieszając kluski, aby nie przypaliły się na ogniu.
-Dziękujemy za kolejny
posiłek! - Odpowiedzieli chórem.
-Podziękujecie jak zjecie
chłopcy! Smacznego!
Złapałam gar za ucho z
jednej strony, Ania z drugiej. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz wszyscy
z uśmiechami na twarzach czekali na podane jedzenie. Zaczęłyśmy
podchodzić do każdego z osobna i nalewać po chochli zupy, jeśli
można to tak nazwać.
-Dzięki Mała. -
Powiedział mój kuzyn gdy dostał swoją porcję. - Usiądź koło
mnie.
Spojrzałam na ciocię.
Skinęła głową.
Odniosłyśmy kocioł do
kuchni i wróciłyśmy do stołu. Dziewczyna usiadła na szczycie
stołu obok chłopaka o ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach.
Ja od razu ruszyłam w stronę Antoniego.
-Chłopcy to moja Mała
kuzyneczka. - Zaczął gdy usiadłam obok niego.
Przyjrzałam się ich
twarze. Każda była inna a zarazem w czymś taka sam. Wyrażała
wolę walki za ojczyznę!
-Hanka. - Dokończył. - A
to Długi, Miś i Mandaryn.
Uśmiechnęłam się.
Pierwszy z nich miał
jasne włosy, ale ciemną karnację i oczy prawie wchodzące w czerń.
Drugi oczy błękitne, twarz świetlista. Trzeci zaś miał typową
polską urodę, blondyn, głębokie oczy, delikatne rysy.
Podniosłam łyżkę do
ust.
-Jedzcie. - Powiedział
Antek.
Miś czyli Franek Osmol
spojrzał swoimi niebieskimi oczami na kolegów.
-Nie czekamy na...
-To miło, że chciałeś
na mnie zaczekać, ale już nie musisz. - Głos za nami był twardy i
męski.
Facet o tak wyraźnych
rysach, że zdawał się być nie do pomylenia z kimś innym. Miał
ciemną twarz, urodę zachodnią, ale wyglądał na czystego Polaka.
Dużymi, brązowymi oczami rzucił mi krótkie spojrzenie. Po chwili
ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na Antka.
-To Hania, moja kuzynka i
nie marszcz się tak bo dzięki niej dzisiaj jemy. - Gdy skończył
zaczął mówić do mnie. - Malina nie lubi jeść z kobietami.
Uśmiechnęłam się
wbijając wzrok w talerz.
Zupa nie była czymś
wymarzonym, ale podejrzewam, że ciocia specjalnie przegłodziła
mnie żebym doceniła ten posiłek tak jak oni. Może jedzą pierwszy
raz od kilku dni?
Zastanawiałam się nad
każdą łyżką. We wcześniejszym życiu jedzenie było czymś
naturalnym nie musiałam go nawet przyrządzać. Tutaj zobaczyłam
ile radości sprawia zwykła woda zagęszczona warzywami i odrobiną
mięsa. Przyglądałam się jak chłopacy wręcz się delektują.
Byłam bliska zaczęciu śmiania się sama do siebie, chociaż wiem
jak dziwnie by to wyglądało. Między jedną łyżką a drugą
spoglądałam na nich. Koszule były brudne, zniszczone. Oni
zaniedbani, zarośnięci, nie wykąpani. Podejrzewam, że życie w
lesie... Na piachu? Czy oni mieli rodziny? Na pewno... Każdy z nas
ma matkę. Ojca.
Nie codziennie chodziłam
do stołówki, bo nie zawsze miałyśmy składniki żeby cokolwiek
ugotować, ale kiedy już to za każdym razem patrzyłam na ich
radosne twarze. Jest wojna, oni są żołnierzami a pomimo tego
potrafią cieszyć się z tak prostej rzeczy.
Czas sprawił, że
przestałam już zamartwiać się o Kaśkę. Antek obiecał, że
zrobi wszystko żeby ją tu ściągnąć. Chłopcy są fantastyczni.
Naprawdę ich polubiłam... Ten jeden, dwa dni w tygodniu kiedy
spędzałam z nimi godzinę czasami dwie był oderwaniem od
rzeczywistości. Zero myśli... Zero zwątpienia, że jeszcze raz
zobaczę rodziców... Siostrę.
Wiedziałam, że w
czwartek mamy kolejny dzień pracy w stołówce, ale ciocia z samego
rana wysłała mnie po grzyby. Miałyśmy zbyt mało składników. Z
kawałków marchewek, ziemniaków nie dało się prawie nic zrobić.
Mięsa od rzeźnika też było coraz mniej... Ale nadeszła jesień
co dało nam możliwość manewrowania w tym co da nam las.
Zebrałam już cały
koszyk... Drzewa szumiały tak pięknie, że chciałabym zostać tam
na zawsze. Tylko ja i one. Zagłębiłam się w szum liści,
ćwierkanie ptaków, ale jak to bywa sielanka zawsze się kończy.
Usłyszałam krzyki...
Wrzaski...
Płacz dzieci.
Zaczęłam biec w stronę
wioski, ale zatrzymałam się równo z dźwiękiem strzałów.
Opadłam za skarpę i spojrzałam w okolicę domów. Przy ścianie
budynku, znanego mi jako szkoła, stało około dwadzieścia osób.
Od razu wychwyciłam ją wzrokiem...
Ciocia...
Ania ze stołówki...
Pan Marek, rzeźnik...
Ksiądz Bronisław...
Julek i Natalka, dzieci
pani Halinki...
Wszyscy mieszkańcy
wioski, oraz ci co uciekli z Piotrkówki. Wojna ich dopadła.
Ona znajduje wszędzie...
Czy to przeznaczenie?
Padły strzały, ciała
opadły na ziemię. Osunęłam się na dół i zatknęłam usta
obiema dłońmi by nie zacząć krzyczeć. Łzy płynęły po obu
policzkach.
Przeznaczenie –
Pomyślałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz jest dla mnie wskazówką