Chłopcy
Stałam pomiędzy dwoma
mężczyznami. Ja mała, młoda i delikatna... Może kiedyś taka
byłam. Teraz nie jestem już tą samą Janiną Borowską.
-Nie możesz walczyć! -
Zaparł się Antek.
-To nie jest twoja
decyzja. - Zablokowałam go.
Zmarszczył brwi.
-Kocham cię jak siostrę
i nie chce cię stracić.
-I nie stracisz. Gdybyś
był daleko ode mnie... Każdego dnia bym się o ciebie bała. - Łza
spłynęła mi po policzku. - Widziałam poświęcenie i zdradę...
Ból i szczęście... Strach i oddanie... Teraz wiem, że moje życie
może kogoś uratować. Wiem, że nie jestem słaba...
-Mała... - Wyszeptał mój
kuzyn.
-Dobrze... - Powiedział
Malina opadając na krzesło.
Antek spojrzał na niego
pytająco.
-Jeżeli kiedykolwiek coś
jej się stanie możesz mnie zabić. Wiem, że ona sobie poradzi.
Wierzę w to. - Dodał.
Zapadła cisza.
Była długa...
Nieprzerwana niczym.
Inni chłopcy wciąż
znajdowali się za zamkniętymi drzwiami w innym pomieszczeniu. Po
kilku minutach bezdźwięcznie Janek do nich dołączył. Zostałam
sama z bratem...
-Czy coś między wami
zaszło? - Spytał.
Parsknęłam.
-Co?! Nie...
-Drugi raz w życiu widzę
Malinę popierającego jakąś kobietę...A poza tym...
-Nic nie zaszło. -
Zaprzeczyłam po raz drugi.
-Patrzy na ciebie
inaczej... - Dokończył nie zwracając uwagi na moje słowa.
Zawsze taki był. Kiedy
chciał coś zrobić nie zwracał uwagi na to co działo się wokół.
Szedł do celu mimo wszystko. Widać pozostało tak do teraz.
-Janka. Znam cię...
Widzę, że nie jesteś wobec niego obojętna.
Otworzyłam usta by
zacząć mówić.
-Nic nie mów... Janek
jest dla mnie jak brat. Znam go od kiedy przyjechał do Roztrzynowa.
Wtedy nie był tym samym człowiekiem co teraz. Pamiętaj o tym co
teraz ci powiem. Jego uczucia są skryte na dnie, ale kiedy je okaże
pilnuje ich jak własnego serca.
Wbiłam wzrok w ziemie,
ale Antek dwoma palcami uniósł moją głowę.
-A więc witaj w oddziale.
- Dodał spokojnie. - Jesteś moją siostrą i nigdy nie pozwolę,
żeby coś ci się stało.
Kiedy weszliśmy do
pokoju gdzie była reszta, chłopcy spojrzeli na mnie spod byka, ale
po chwili rozpoznali we mnie dziewczynę ze stołówki i z ciepłymi
uśmiechami przytulali mnie, machali lub podawali dłonie.
-Janka będzie z nami
walczyć. Może potraktujecie to jak szaleństwo, ale...
-Witaj w oddziale Mała! -
Powiedzieli wszyscy nie dając Antkowi dokończyć.
Młodzieniec roześmiał
się cicho.
-Myślę, że nie musimy
już szukać ci pseudonimu.
W mieście spędziliśmy
trzy dni. Przez ten czas uczyłam się wszystkiego. Całe dnie,
czasami nawet nocami. Antek i kilku innych chłopców zabrali mnie do
lasu i nauczyli używać broni. Heniek czyli mandaryn pokazał mi
wszystkie możliwe znaki konspiracyjne oraz nauczył szyfrować. Ani
razu nie rozmawiałam z Maliną. Próbowałam wmówić sobie, że to
co poczułam przez ten moment kiedy leżał nie przytomny, było
złudzeniem, ale wciąż gdy o tym myślałam nacierało coraz
mocniej.
-O czym myślisz? - Spytał
Heniek, który siedział obok mnie przy ognisku trzymając w ręku
menażkę wypełnioną zupą z czerwonej fasoli.
-O niczym...
-Każdy o czymś myśli,
nawet kiedy wydaje mu się, że ma całkiem czysty umysł to wie, że
w głowie wciąż jest coś innego. Cały czas supełki i
zagmatwanie. Nie znałem żadnej osoby, która miała by puste myśli.
Mandaryn... Kiedy
spoglądałam na niego, zawsze widziałam miłość, którą darzył
Anię. Tak to właśnie on. Ten sam, który gdy siadał przy stoliku
nie odrywał wzroku od mojej współpracownicy, a gdy tylko ona
podchodziła zalewał się złotym uśmiechem i razem z nią jedną
wygiętą, starą łyżeczką jadł cienką zupę. Wiele razy kiedy
brakło dla nas porcji widziałam jak oddawał jej swój talerz. Byli
tacy cudowni... Szczęśliwi... Idealni.
Wpatrując się w ogień
wciąż widziałam za jego płomieniami Janka siedzącego naprzeciwko
mnie.
-Porozmawiaj z nim.
-Wyszeptał Heniek szturchając mnie łokciem.
-Nie mogę... On...
-Wiesz Mała, też się
kiedyś bałem... Ale to nie był strach o to, że zginę czy
zostaniemy napadnięci. To był strach, że Ania już nigdy nie
spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma. Kochałem ją. Cały
czas ją kocham, ale wiesz... Nigdy nie będę żałował ani chwili
spędzonej przy niej. Nigdy nie będę żałował... No może tylko
jedne chciałbym zmienić. Porozmawiał bym z nią pierwszego dnia
gdy tylko ją zobaczyłem. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu na
szczęście.... - Po ostatnich słowach wstał i odszedł w ciemność.
To co mówił musiało
sprawić mu niesamowity ból. Musiał cierpieć, ale mimo wszystko
chciał mi pomóc.
Siedziałam tak sama do
czasu kiedy Antek zaszedł mnie od tyłu, szturchnął delikatnie i
skinął w stronę lasu. Poszłam za nim.
-Coś jest nie tak... -
Zaczął. - Nie oszukasz mnie...
To fakt.
Gdy wciąż milczałam
zaczął mówić:
-Janek nie jest zwykłym
chłopakiem. Przeżył więcej niż my wszyscy razem wzięci...
-Mówił mi. - Przerwałam
mu.
Westchnął.
-Nie powiedział ci
wszystkiego. Kiedy go poznałem był zagubiony, smutny, inny... Nigdy
nie widziałem człowieka w takim stanie. Gdy wstąpił do oddziału,
gdy zdobywał następne stopnie, gdy stawał się dowódcą, nigdy
nie był szczęśliwy. Ale jednego dnia wszystko się zmieniło.
Poznał młodą, ładną, miłą dziewczyną. Była naprawdę
fantastyczna... I nie chodzi tu o jej długie blond loki, ale o serce
i o miłość którą go obdarzyła. Uciekał wieczorami aby się z
nią spotkać. Zaczął zaniedbywać oddział. Nie przemyślał
wszystkiego gdy pozwolił chłopcom iść do wioski na wesele...
Niemcy przyjechali nad ranem, byliśmy zmęczeni ale nie daliśmy się
zaskoczyć, ale było ich zbyt wielu. Jeden błąd, jednego
człowieka. Doprowadził do śmierci ponad dwudziestu osób. Danka
też zginęła... Nie zdołał obronić ani jej, ani nas, ani tych
wszystkich ludzi... Od tamtej pory nigdy nie widziałem na jego
twarzy chodź cienia szczęścia, ale teraz gdy patrzę jak siedzicie
po dwóch stronach i każde patrzy na drugie... On się boi. Jest z
nas najodważniejszy, lecz strach przed stratą jest zbyt wielki. To
do ciebie należy decyzja. To ty musisz zdecydować. Albo
zaryzykujesz i weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wasze
uczucia, albo zrezygnujesz. Tylko pamiętaj, że jeden fałszywy
krok, może zrujnować wszystko.
Stałam jak zamurowana.
Nie umiałam wykrztusić słowa.
-Wracajmy, zaczną się o
nas martwić. -Dodał.
-Antek... - Wyszeptałam.
-Dziękuję. I proszę abyś...
-Oddam za ciebie życie
jeśli będzie trzeba. -Powiedział i ruszył w stronę obozowiska.
Wszystko co mi powiedział
buzowało mi w głowie przez całą noc. Zasnęłam dopiero nad
ranem.
Gdybym mogła tak podjąć
jakąś decyzję...
Nie potrafiłam zrozumieć
co do niego czuję...
Ale wiedziałam jedno,
nie jest mi obojętny.
O szóstej obudził mnie
Heniek. Wyraz jego twarzy poinformował mnie, że czeka nas ciężki
dzień.
-Coś się stało? -
Spytałam.
-Musimy iść.
Wśród chłopców nie
było ani Antka, ani Maliny.
-Gdzie...
-Nie zadawaj pytań. -
Przerwał mi Heniek.
Skinęłam głową.
Poprawiłam szelki za
dużych bojówek i ruszyłam za chłopakiem. Zbiórka przebiegała
jak zawsze doskonale. Chłopcy poprawiali elementy garderoby, koszule
mundurowe, spodnie. Tylko niektórzy mieli oficerki, gdyż w tych
czasach był to rzadki i drogi produkt.
-Rozkaz z rąk samego
generała! Nakazuje się oddziałowi „Burza” Wyruszenie za Wisłę,
czekać tam na was będzie przydział do oddziałów Armii Krajowej,
z którymi udacie się na kresy.
Do czasu trwania komendy
„Baczność” nikt nie śmiał się odezwać, lecz gdy została
ona zwolniona rozległ się cichy szept. Rozumiałam słowa, ale
czułam, że nie rozumiem treści.
Gdy zakończyła się
zbiórka i Heniek wydał rozkaz wymarszu ustałam obok niego.
-Co to wszystko oznacza?
Westchnął głośno.
-Generał wysyła nas w
najgorsze miejsce. - Zaczął. - Na kresach, wszystko wygląda
inaczej...
-Chciałbyś już
odetchnąć. Tęsknisz za wolną Polską?
Spojrzał przez chwilę w
dal .
-A kto nie tęskni?
-Żołnierz drogą
maszerował, nad serduszkiem się użalił. Więc je do plecaka
schował i pomaszerował dalej! Tę piosenkę, tę jedyną. Śpiewam
dla ciebie dziewczyno! - Podejrzewam, że głos chłopców niósł
się daleko, daleko w dal. - Może właśnie jest w rozterce,
zakochane czyjeś serce. Może potajemnie kochasz i po nocach
tęsknisz szlochach! Tę piosenkę te jedyną śpiewam dla ciebie
dziewczyno!
Tu w oddziale czułam się
jak w rodzinie. Chłopcy byli fantastyczni. Wszyscy ciepło mnie
przyjęli, kiedy tylko czegoś potrzebowałam wyciągali pomocną
dłoń. Rozumieli, że będąc innej płci mam też więcej problemów
niż oni. Nie jestem ani tak silna, ani tak wytrzymała.
-Mogę zadać jedno
pytanie? - Spytałam cicho.
Uśmiechnął się.
-Dobrze, ale tylko jedno.
Przez moment milczałam.
-Gdzie oni są?
-Kto?
Westchnęłam.
-Antek i Janek.
-Musieli wyruszyć
wcześniej. Czekają na nas pod Olszynką.
-Dlaczego?
Spojrzał na mnie krótko.
-Tylko jedno pytanie.
W innej sytuacji
zaśmiałabym się, lecz tutaj nie było mi do śmiechu.
-Maszerują chłopcy,
maszerują! Karabiny błyszczą, szary strój! A przed nimi drzewa
salutują, bo za naszą Polskę idą w bój! Nie noszą lampasów,
chodź szary ich strój, nie noszą ni srebra ni złota, lecz w
pierwszym szeregu podąża na bój, piechota ta szara piechota! - Ich
śpiew był ukojeniem dla uszu. Po chwili dołączyłam do nich
przypominając sobie tę starą piosenkę.
-Teraz ja mogę mieć
jedno pytanie? - Spytał.
Odrzuciłam warkocz do
tyłu.
-Jasne.
Heniek poprawił karabin
i zdjął z głowy czapkę.
-Wiesz, że w oddziale
wszyscy jesteśmy jak brat dla brata. Wiesz, że Polska dla nas
Matką. Wiesz, że jeden za drugiego w ogień skoczy... Może to i
nie moja sprawa, ale za każdego z braci oddał bym życie. A ty
teraz jesteś mi siostrą. Widziałem jak wczoraj patrzeliście na
siebie... Zaufaj i porozmawiaj z nim. Nie możecie marnować czasu...
-Heniek...
-Csi... Wiem co mówię.
Na tym nasza rozmowa się
skończyła. Gdy doszliśmy do lasu pod Olszynką, gdzie Antoni
siedział na skarpie pod lasem przy małym ognisku.
-Czołem! - Krzyknęli
chłopcy.
Zdjęli karabiny z ramion
i przysiedli się do niego tworząc niepełny krąg.
-Malina? - Spytał
Mandaryn.
-Poszedł na zwiad. -
Odpowiedział mu Antek.
Usiadłam najbliżej
niego.
-Jak tam droga? - Spytał
patrząc na mnie.
-Bez większych przygód.
- Uśmiechnęłam się.
Patrzyłam na iskierki
płynące do nieba...
W myślach widziałam jak
ponownie moja ciocia, Ania i cała reszta upadają na ziemię pod
murem.
-Rozbijemy tu obóz. -
Powiedział głośno Janek wychodzący z głębi lasu. - Jest
bezpiecznie.
Nasze oczy spotkały się
i przez moment zaiskrzyły, ale oderwałam je szybko aby nie zwrócić
uwagi chłopców... Chociaż pewnie i tak już ją zwróciłam.
Zmarszczyłam brwi
masując ramię. Wcześniej nie czułam tego bólu, ale tobołek jaki
niosłam przez drogę odcisnął mi dwie pręgi na każdym z ramion.
Po chwili chłopcy nie
przejmowali się już rozkazem, ale zaczęli debatować między sobą
na temat kobiet, wolności i życia w wolnym kraju.
-Pierwsze co zrobię to
pojadę do babki na wieś, powinna się ucieszyć. Przecież zawsze
mówiła, że nie wypuści mnie na wojnę bo sobie nie poradzę... -
Powiedział Gąsior.
-I sobie nie poradziłeś...
- Zażartował Franek, wywołało to serdeczny śmiech u wszystkich.
Przekomarzania i żarty
zajęły mi cały wolny czas. Nie zauważyłam czasu, który płynął.
Dopiero gdy zapadł zmrok Antek wstał i zaczął:
-Mam dla was pewną
propozycję... We wsi trwa festyn jeśli chcecie...
Chłopcy nawet nie
poczekali by mu odpowiedzieć. Złożyli broń i poprawiając w
pośpiechu koszulę ruszyli w stronę świateł za drzewami.
-Miłego! - Krzyknął
Antek.
-A ty nie chcesz iść? -
Spytałam.
Westchnął.
-Idź. Ja zostanę. -
Powiedział Malina.
Mój kuzyn spojrzał na
niego pytająco.
-Na pewno? Nie chcesz iść?
-Idźcie już.
Poczułam mały ciężarek
na sercu. Chciałabym żeby Janek z nami poszedł, ale zmuszenie go
do czegoś mogło by przynieść złe skutki.
-Trzymaj się mnie albo
chłopców. - Dostałam krótkie pouczenie.
Domy były ozdobione
kolorowymi serpentynami i różnorodnymi materiałami. Przede
wszystkim wszystkie budynki wybudowano wkoło dziedzińca, na którym
teraz stał długi stół. Ludzie śmiali się głośno i radośnie
kiedy nas zobaczyli. Kilka osób wyszło w naszą stronę z kromkami
chleba posmarowanymi smalcem. No tak od rana nic nie jadłam. Jak
możliwe, że nie czułam głodu?
-Dziękujemy wam! -
Krzyknął jeden ze starszych.
Trzech muzyków
siedzących na krzesłach poza stołem przygrywało wesoły utwór a
kilka par tańcowało wesoło.
-Zatańczymy? - Podbiegł
do mnie Heniek.
W tym samym czasie jakaś
kobieta poderwała do tańca Antka. Zanim odpowiedziałam tańczyłam
już z chłopcem. Odbijanki doprowadziły, że miałam okazję trafić
w ramiona każdego z gości. Po pewnym czasie ból ramion zaczął mi
poważnie doskwierać.
Wyrwałam się z tłumu i
odszukałam wzrokiem Antka. Cudownie było widzieć go tak
szczęśliwego.
Podeszłam jednak do
stołu, ukroiłam dwie pajdki chleba i posmarowałam je. Nie miałam
już ochoty na zabawę. Wróciły do mnie wszystkie myśli z
poprzedniej nocy.
-Wróciłaś? - Malina
wypatrzył mnie gdy wychodziłam z lasku.
Skinęłam głową.
Kiedy podeszłam już
bliżej, podałam mu posiłek.
-Dziękuję. - Powiedział
zaskoczony.
On też musiał nic nie
jeść od rana.
-Chłopcy przepadli na
dobre? - Spytał z szelmowskim uśmiechem.
Usiadłam obok niego.
-Chyba tak.
Westchnął.
-Powinnaś się zdrzemnąć,
jutro czeka nas daleka droga.
-Mogłabym powiedzieć
tobie to samo.
Westchnął.
-Dlaczego ty jesteś taka
uparta...
-Niestety, jesteś na mnie
w pewnym sensie skazany. - Zaśmiałam się.
-Będę musiał to jakoś
przeżyć.
Zachichotałam cicho, ale
po chwili znów nadszedł skurcz ramion, chwyciłam je dłonią i
mruknęłam.
-Boli? - Spytał.
-Troszkę.
Uniósł się odrobinę i
usiadł za mną.
-Mogę? - Wyszeptał.
Poczułam jego oddech na
swojej szyi.
Skinęłam głową.
-Gdy pierwszy raz wziąłem
toboły na ramiona, paski wydarły mi kawałeczki skóry...
Poczułam jak odsłania
moje ramiona.
Odwróciłam głowę i
zobaczyłam, że to co wydawało mi się pręgą, jest dużym
siniakiem gdzieniegdzie przetartym do krwi.
-Odpręż się.
Wciągnęłam powietrze
do płuc gdy palcami delikatnie dotknął skóry. Przeciągnął nimi
wzdłuż obu, ale po chwili przestał i odchylając się do tyłu
wyciągnął coś z kieszeni.
-To powinno ci pomóc.
Kiedy po chwili nałożył
na ranę niesamowicie zimną maść poczułam ukłucie mrozu i ulgę.
-Lepiej? -Spytał.
-Tak...
Wciąż delikatnie zaczął
masować moje ramiona. Włosy przyklejały się do mokrej części,
odkleił je i przełożył na drugą stronę. Uniosłam głowę i
spojrzałam w gwiazdy.
-Pięknie tu... -
Szepnęłam.
Przymknęłam oczy a w
tym momencie poczułam jak jego wargi dotykają obolałej skóry.
-To też powinno ci pomóc.
- Jego głos był ciepły i przyjemny.
Pragnęłam więcej...
Więcej tych
pocałunków...
Więcej tego dotyku...
-Dziękuję. - Spojrzałam
na niego.
-Uratowałaś mi życie,
jestem ci winny wszystkiego.
Ujrzałam mały okrągły
wisiorek zwisający na wysokości piersi. Wcześniej go nawet nie
zauważałam.
-Nie mogłam postąpić
inaczej...
Spojrzałam w bok.
Był tak blisko, że
każdy oddech teraz odczuwałam na lewym policzku.
Dwoma palcami ujął moją
brodę i odwrócił w swoją stronę. Patrzyłam w te piękne ciemne
oczy, w których czaiły się tajemnicze ogniki.
-Jesteś wyjątkowa wiesz?
Chciałam odwrócić
wzrok, ale nie zdołałam.
Uczułam jak delikatnie
jego wargi musnęły moje. Tylko tyle...
Muśnięcie, ale za to
oddała bym naprawdę wiele.
-Ale nie dla mnie... -
Szepnął.
-Co ty mówisz... -
Dotknęłam jego serca. - Nie martw się o mnie... Jestem już duża.
Uśmiechnęłam się.
-Jestem złym
człowiekiem...
-Nie. - Teraz to on
uciekał od mojego wzroku. Więc chwyciłam go tak jak on mnie. -
Uwierz...
Przerwał mi kładąc na
moich ustach palec.
-Cśiii...
Zakrył moje ramiona.
-Połóż się...
-Wyszeptał. - Musisz odpocząć...
-Nie bądź moim tatą...
Roześmiał się cicho.
-Uparciuch.
Wstał i obchodząc
ognisko dookoła dołożył drewna. Gdy powrócił do mnie podał mi
swoje moro.
-Okryj się.
Jeszcze chwilę
siedziałam, ale w końcu usłuchałam go i położyłam się na
ziemi. Sen przyszedł szybko, ale zanim przymknęłam oczy,
przyglądałam się jego przystojnej twarzy, delikatnym rysom i
pięknym oczom.
Minął kolejny dzień...
Kolejny dzień...
Drugi taki może nie
nadejść...