Strony

10 lutego 2016

ZAPRASZAM

HEJ! :)

A więc to dla was piszę? Ależ mi miło! Naprawdę się cieszę! 

Właśnie rozpoczął się czas dodawania mojego pierwszego dłuższego opowiadania. Na stronie "JUŻ WKRÓTCE" mogliście poznać zwiastuny, oraz zapoznać się z małym opisem historii. Co pewien czas... Na stronce "Mała" pojawiać się będzie kolejny rozdział.
 Mam nadzieję, że ta historia zaciekawi was i zostawicie po sobie ślad w komentarzach, a także obdarzycie mnie swoją obecnością na blogu. Poniżej kawałeczek na zachętę! 
Pozdrawiam was kochanie
Rosseved.



"Ciepły, letni powiew wiatru rozwiał moje włosy.
Piach rozgrzany promieniami słonecznymi delikatnie przylegał do mojej skóry. Leżąc na plaży czułam się jak w niebie.
-O czym myślisz? - Usłyszałam cichy głos przy uchu.
Wojtek był tym chłopakiem, z którym spędzałam każdy dzień.
-O tobie... - Wyszeptałam z wciąż zamkniętymi oczami.
Zamruczał przy moim policzku.
Wczoraj był ostatni dzień szkoły. Egzaminy. Wydawało mi się, że poszło mi dość dobrze. Nigdy nie miałam problemu z nauką a nawet ją lubiłam. Każdą wolną chwilę poświęcałam czytaniu książek, szukaniu nowych informacji, ale ojciec zabraniał mi jednego... Słuchania wiadomości. Mówił, że nie mogę zadręczać się tym co dzieje się daleko od nas.
-Wojna nie zajdzie tak daleko, nasze oddziały odeprą atak. Polska jest silna i poradzi sobie zarazem z Niemcami jak i Rosjanami. - Powtarzał.
Słuchałam jego rad. Nie wnikałam czy tak jest naprawdę, aż do tego dnia...
Do dnia kiedy z moim ukochanym poszłam na plaże. Opuściliśmy miasteczko. Byliśmy kilka kilometrów od zabudowań.
Kochałam go, mój Wojtuś zrobił by dla mnie wszystko. Moi rodzice go lubili. Co innego, że był synem serdecznego przyjaciela mojego ojca a zarazem słynnego na cały kraj chirurga. Mieszkali niedaleko od nas w dużym murowanym domu, byli bogaci, ale dla mnie nie było to ważne.
Jutro moja mama wyprawia coroczny bal. To chyba mój ulubiony rodzinny zwyczaj. Przyjadą wszystkie znane osobistości... Lekarze, naukowcy, wykładowcy z uniwersytetów... W końcu poznam doktora Henrika. Uwielbiam jego książkę o rozwoju genetyki. Jego badania uświadomiły mi, jak bardzo podobna jestem do moich rodziców. Suknia czeka już na mnie w szafie, jest cała seledynowa, wyszywana kamieniami... Ach. Będą walce sprzed lat. Będzie bal. I będzie też on...
Dzień na plaży wydawał mi się zawsze jednym z najlepszych wspomnień, wydawał się... Później wszystko się zmieniło.
Rozmawialiśmy, kąpaliśmy się... Rozkoszowaliśmy słońcem i sobą, ale sielanka nie trwała długo. Obietnice ojca pękły, gdy zobaczyłam wojskowe samochody jadące przez most.
Przerażona biegłam do miasta... Bałam się, że nie znajdę tam już niczego co kocham.
Ani domu...
Ani rodziców...
Ani siostry.
Na szczęście rodzice czekali. Spojrzeli na mnie z lękiem, najwidoczniej bali się tak samo jak ja. Moja siostra zbiegła po schodach na dół z dwoma dużymi walizkami.
-Janka! Gdzie ty byłaś!? - Krzyknęła.
Była ode mnie starsza o całe pięć lat.
-Co się dzieje? Tato przecież mówiłeś...
-Przepraszam... Myślałem, że tutaj nigdy... Myślałem, że tutaj będziecie bezpieczne.
Nic już nie rozumiałam.
-Mamo? - Spojrzałam na jej ściągniętą ze strachu twarz.
-Kasia się tobą zajmie... Musicie jechać do cioci Broni na wieś.
-Ale... - Chciałam zaprotestować.
Ojciec spojrzał na mnie gniewnie, lecz z miłością. Zawsze byłam dla niego małą córeczką.
Siostra chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć do drzwi. Nie wiedziałam co robić. Chciałam wrócić do mojego domu... Nie mogłam zostawić rodziców, ale ona mocno mnie trzymała. Wtedy widziałam ich ostatni raz. Po raz ostatni patrzyłam na te twarze... Na najukochańsze na całym świecie twarze.
Przed domem stało dwóch żołnierzy w Polskich mundurach. Przez ramię każdego przewieszona była broń. W ich jasnych oczach ani na moment nie błysnął strach, który ja czułam całym ciałem. Jeden z nich miał włosy jasne, niemal blado złote, drugi zaś ciemne jak noc. Na czapce przypięty orzełek... Tak, pamiętam to najlepiej.
Nie wzięli naszych rzeczy. Szybkim krokiem ruszyli do przodu. Ulice miasteczka były puste, jakby wszyscy zamarli w wyczekiwaniu na dalsze wydarzenia. Dopiero gdy doszliśmy na stacje zrozumiałam. Każdy kogo znałam zarówno profesor Trzebiński z żoną jak i stary Houbiński z fabryki na Pieniężnej, Lilka Piot, Katarzyna Nowicka, Pan piotr Laskowski z dziećmi przywieszonymi za ręce. Urszula Angorowicz załadowana torbami na piersi trzymająca niemowlę. Wszyscy byli inni a zarazem w tej sytuacji tac sami. Bali się...
Grzegorz Trobla, który właśnie błagał konduktora o wpuszczenie go do pociągu spojrzał na nas i rzucił się ku nam.
-Pomóżcie... Proszę pomóżcie.
Kasia wciąż trzymała mnie najmocniej jak potrafiła.
Blondyn, będący nam jako ochroną zapewnioną przez ojca, odepchnął mężczyznę.
-Mam małe dzieci... Pomóżcie.
Patrzył na mnie załzawiony... Przerażony... Blady ze strachu. A ja? Nie mogłam nic zrobić.
Drugi z żołnierzy chwycił mnie i wsadził do pociągu. Po chwili wsiadła też moja siostra.
-Odjazd! - Krzyknął i odwracając się do tłumu zdjął z ramienia karabin.
Głuchy zgrzyt zatrzaskujących się wagonów słyszałam zawsze gdy próbowałam zamknąć oczy, ale to nie było najgorsze. Kiedy już nic nie widziałam usłyszałam strzały, głośny huk... Krzyki... U góry nad naszymi głowami było okienko dwoje ludzi wspięło się na tę wysokość z wyciągniętymi rękoma.
-Pomóżcie nam! - Krzyknął jeden gdy wciągał do wagonu małe dziecko.
Zapłakane przytuliło się do jego piersi.
Mimo lata, w pociągu panował okropny chłód, wiatr wpadał do środka przez wolne miejsca pomiędzy deskami. Drżałam...
Było trudno..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz jest dla mnie wskazówką